Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Broń długa taka jak karabiny i strzelby.
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

amigo pisze: sob 30.paź.2021 - 09:23 [..] Więc celność miała jednak znaczenie [...]
mar_kow pisze: pt 29.paź.2021 - 22:17 [...] celność dla typowego szeregowego żołnierza nie miała znaczenia. Tak samo jak współcześnie liczyła się intensywność ognia [...]
Opinie całkowicie sprzeczne, która jest słuszna? Otóż - obydwie, każda z nich w innych warunkach pola walki.

Przezbrojenie piechoty w broń gwintowaną u wielu wojskowych wywołało entuzjazm i wiarę w gruntowną zmianę sposobu wojowania. Jednak bojowa praktyka ostudziła te nadzieje. Efekty na polu walki okazały się bardzo odmienne od osiąganych na strzelnicy i mocno rozczarowujące.

Nowa broń nie naprawiała mankamentów taktyki oraz kiepskiego wyszkolenia żołnierzy i oficerów. Niezmienna była też psychologia pola walki. Karabiny miały celowniki wyskalowane do pół kilometra a często jeszcze dalej. Jednak praktyczna walka ogniowa odbywała się na ogół na dystansach niewiele przekraczających 100 m. Z takiej odległości powinien trafiać każdy strzał. Jednak procent strat nie odbiegał od epoki napoleońskiej. Dlaczego? Są do wyjaśnienia dwie kwestie:

1. Czym strzelnica garnizonowa różni się od pola walki?
2. Czym tarcza różni się od rzeczywistego przeciwnika?

1. Podstawowa różnica to nieznane i stale zmieniające się odległości do celu. Z powodu stosunkowo niewielkiej prędkości i zakrzywionego toru lotu przy strzelaniu na 500 m strefa rażenia ma głębokość zaledwie kilkudziesięciu metrów. W zwartym szyku odległości podawali oficerowie. Zakładając że żołnierze celowali idealnie, to przy pomyłce w szacowaniu odległości o 10% ich pociski chybiły. Celowanie nie ułatwiały niepraktyczne celowniki w większości ówczesnej broni, wymagające np. stosowania różnych obrazów przyrządów celowniczych (full sight, fine sight, itd.). Mający doświadczenie bojowe Francuzi, w swoich pierwszych karabinach Minie zrezygnowali z nastawnego celownika. Stały celownik ustawiono na 150 m, na dalsze odległości żołnierz celował przez kciuk lewej dłoni, odpowiednio ułożony na lufie. W praktyce funkcjonowało.

Teren strzelnicy był płaski i dawał pełną widoczność celu. Pole bitwy mogło być pofałdowane, zarośnięte, pocięte żywopłotami, zalesione. Gdy do dalekich strzałów nie było warunków, muszkiet załadowany kulą z loftkami byłby bardziej efektywny. Takie pole bitwy zastali Austriacy we Włoszech w roku 1859.

Na strzelnicy nie było problemu z pogodą ani dymem prochowym. Można było poczekać aż dym się rozwieje a przy złej pogodzie ćwiczenia odwołać. Na polu bitwy po salwie w zwartym szyku (np. w dwu- lub trójszeregu) gęsty dym prochowy zasłaniał front. Przy słabym wietrze dym utrzymywał się długo. Wróg też mógł być przysłonięty własnym dymem. Przy kolejnych salwach często mierzono "w ciemno". Skoro trudno było rzetelnie celować to liczyła się tylko intensywność ognia, jak za Fryderyka Wielkiego.

2. Mówi się że tarcza nie odpowiada ogniem. Poza tym tarcza jest nieruchoma. Francuzi rekrutowali lekką piechotę nie pod kątem umiejętności strzeleckich ale biegowych. Aby zminimalizować straty od ognia, natarcie ostatnich kilkuset metrów natarcia prowadzono w rozluźnionym szyku szybkim kłusem (pas gymnastique). Nawet jeżeli odległości szacowano poprawne to Francuzi uciekali ze strefy rażenia zanim przeciwnik przestawił celowniki. Skróciwszy dystans do przeciwnika żabojady zwierały szyk i oddawały salwę, której skutek z małej odległości był nie tylko niszczący ale i demoralizujący. Takie było doświadczenie Austriaków pod Solferino, w warunkach w których - zdawałoby się - ich Lorenze powinny pokazać pełny potencjał. Dodatkowo zalety nowej broni były przeważnie niweczone przez kiepskie wyszkolenie zarówno żołnierzy jak i ich dowódców.

Żołnierz biegnący do ataku ma przewagę moralną nad stojącym w miejscu wrogiem, zdezorientowanym małą skutecznością własnego ognia. Siła ognia piechoty z bronią odprzodową - gwintowaną czy nie - mogła nie wystarczyć do odparcia dobrze przeprowadzonego ataku zdeterminowanego przeciwnika. Nawet dobrzy strzelcy, prowadząc ogień w gęstym szyku, na komendę, salwami, na zadymionym polu walki, byli równie skuteczni jak wydrylowane wiejskie głupki z muszkietami. Aby wygrać walną bitwę nie wystarczyło zadać przeciwnikowi strat strzelaniem. Trzeba było wyrzucić go z pozycji a tego samym ogniem nie dało się osiągnąć. Musiały to zrobić silne liczebnie i groźnie wyglądające formacje idące do ataku "na bagnety", tzn. zdolne zbliżyć się do przeciwnika na tyle aby ten się poddał albo uciekł.

Celne strzelanie było możliwe tylko w szyku rozproszonym. Żołnierz wybierał wygodne i względnie bezpieczne stanowisko strzeleckie, zapewne z podparciem, sam ustawiał celownik, starannie celował, spokojnie ściągał spust i w optymalnym momencie oddawał strzał. Aby to funkcjonowało nie wystarczało samo wyszkolenie strzeleckie. Żołnierz musiał być przedsiębiorczy, inteligentny, samodzielny i co najważniejsze - zmotywowany. Bez motywacji trudno wyobrazić sobie samodzielność i aktywność w walce. Te warunki spełniał francuski szaser albo żuaw, angielski strzelec, austriacki jeger, włoski bersalier albo amerykański strzelec wyborowy. A piechur liniowy, często z dołów społecznych i poborowej łapanki?

Za pierwszy konflikt w której karabin gwintowany zademonstrował swą zdecydowaną przewagę uważa się wojnę krymską. Znamienny jest jednak fakt że w najbardziej decydującej i jednostronnej bitwie nad Czarną Rzeką walczono głównie bronią gładkolufową. Rosjan pobili Francuzi i Sardyńczycy, których piechota liniowa strzelała pociskami Nesslera. Anglików tam nie było - przegapili okazję do kolejnego blamażu?

O rzeczywistej (nie)skuteczności tak fetowanych karabinów Minie w wojnie secesyjnej napisano sporo publikacji. Tutaj link do krótkiego ale treściwego opracowania dobrze przedstawiającego punkt widzenia karabinowych sceptyków (The Rifle-Musket vs. The Smoothbore Musket, a Comparison of the Effectiveness of the Two Types of Weapons Primarily at Short Ranges):

https://scholarworks.iu.edu/journals/in ... 5918/43984

W Europie czy USA lekka piechota trafiała na lepszą lub gorszą ale podobną formację wroga, blokującą jej główne zadanie w postaci np. ostrzału kolumn nieprzyjaciela. W wojnach kolonialnych takiego utrudnienia nie było i karabin Minie mógł się wykazać. Przeciwnik silny liczebnie ale dużo gorzej uzbrojony, wyszkolony i zorganizowany, nie podejmował dobrze zaplanowanych i skoordynowanych operacji. W tych warunkach lekka piechota, wykorzystując teren i przewagę ogniową, mogła stosować metodę stopniowej destrukcji przeciwnika, niezdolnego do znalezienia skutecznego antidotum. Tutaj dalekodystansowa celność miała jak najbardziej praktyczne znaczenie gdyż pozwalała niszczyć przeciwnika z odległości uniemożliwiającej skuteczny odwet. Dotyczyło to także zwalczania artylerii (jeżeli kolonialny przeciwnik takową posiadał). W takich np. Indiach karabin Minie rzeczywiście mógł być bronią decydującą o sukcesie.

Kolegom zainteresowanym pozytywnym obrazem karabinu Minie z pełnym przekonaniem polecam książkę Bretta Gibbonsa: The Destroying Angel: The Rifle-Musket as the First Modern Infantry Weapon, ISBN 978-1719857277. Jako e-book jest do kupienia w Internecie u Kindla za marne 3.15$ i można ją czytać na każdym komputerze.

Autor jest anglocentrycznym entuzjastą Enfielda i głosi wojskową rewolucję. Trudno mu jednak zarzucić tendencyjność bo przytacza mnóstwo faktów. Po prostu koncentruje swoją uwagę na sensownych przypadkach wykorzystania karabinu Minie. Gibbons uważa że kapiszonowy, gwintowany karabin był pierwszym nowoczesnym orężem piechoty. Pokazuje narodziny i rozwój taktyki ogniowej oraz jej starcie z post-napoleońskim konserwatyzmem. Analizuje wojnę krymska, sardyńską, secesyjną, duńską 1864, prusko-austriacką 1866 oraz powstanie sipajów w Indiach. Omawia szkołę w Hythe, która zapewniła angielskiej piechocie wyszkolenie strzeleckie. W oparciu o epokowe źródła Gibbons porównuje efekt użycia karabinu w rękach żołnierza wyszkolonego i nie wyszkolonego. Karabin Minie mógł dawać decydującą przewagę ale tylko w rękach strzelca starannie przygotowanego, zmotywowanego i zdolnego do samodzielnego działania. Gibbons uważa że to uzbrojenie piechoty w gwintowane karabiny wymusiło radykalną zmianę sposobu szkolenia żołnierzy także w kwestiach taktycznych, jak walka w szyku rozproszonym. Książka jest naszpikowana przykładami z pola epokowych bitew.
amigo
Stary bywalec
Posty: 552
Rejestracja: pn 03.kwie.2017 - 19:07
Moja broń: za dużo się tego uzbierało : )

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: amigo »

Bardzo interesujacy materiał,myślę że ogólne wnioski są nadal aktualne współcześnie co do wyszkolenia pojedyńczego żołnierza jak i rodzaju starcia /przeciwnika na polu walki. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach - nic nie jest proste na jakie wygląda.
Tak mnie zastanowił temat celowników tych karabinów wojskowych - dlaczego są takie ogólnie kiepskie , nie potrafili w epoce zrobić czegoś lepszego ? Lepsze było za drogie czy zbyt skomplikowane w obsłudze dla przeciętnego piechura ?
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

Mnie sprawa tych wojskowych celowników też fascynowała. W broni cywilnej wymyślne celowniki stosowano od bardzo dawna. W sztucerach jegrów proste, klapkowe celowniki nastawne - przeważnie dwuzakresowe - były w użyciu już w XVIII wieku. Nawet lunety celownicze produkowano od ~1835 roku. Tymczasem w piechocie liniowej zdecydowano się na prostą, stałą szczerbinę dopiero po roku 1840, przy przeróbce muszkietów skałkowych na kapiszonowe (ale wciąż gładkolufowe).

Po wprowadzeniu broni gwintowanej o dużym (teoretycznie) zasięgu ale zakrzywionej trajektorii nastawny celownik stawał się koniecznością. W debatach nad uzbrojeniem piechoty przebijała obawa czy żołnierz poradzi sobie z czymś tak skomplikowanym jak nastawny celownik, a nawet czy go nie zepsuje. Pokazuje to jak dowódcy oceniali poziom inteligencji swoich piechurów. Wygląda na to że szacowano go bardzo nisko, niewiele wyżej niż u współczesnego telewidza, spędzającego życie na oglądaniu reklam i seriali. Nie dziwota że niektóre armie, jak austriacka i francuska, na początku zostawiły celowniki stałe (Lorenz I - 300 kroków, Mle 1854, Mle1842T, Mle 1822T Bis, itd. - 150 m). Francuzi zachowali celownik stały dość długo, wspomagając go tylko biomechaniczną przystawką (kciuk żołnierza na lufie).

Starym i sprawdzonym rozwiązaniem był celownik klapkowy. Zaletą tego celownika jest dobra widoczność celu niezależnie od nastawy, bo szczerbinka najwyżej postawionej klapki nie jest niczym ograniczona. Tutaj wersja zastosowana w pruskim karabinie wałowym. Jest 5 szczerbinek. Stała szczerbina (na czerwono) na 200 kroków, cztery na ruchomych klapkach odpowiednio na 300,400,500 i 600 kroków:

Obrazek
Za wadę celowników klapkowych uważano możliwość przewrócenia się klapki przy strzale, czego strzelec może nie zauważyć i kolejny strzał padnie z użyciem niewłaściwej szczerbiny.

Sceptycy przestrzegali przed zbyt dużą liczbą klapek, aby biednemu piechurowi nie mącić w głowie. Metodą do uniknięcia nadmiaru klapek była pojedyncza ruchoma klapka z wieloma szczerbinami w wycięciach, jak w tym celowniku do karabinu oldenburskiego;
Obrazek
Stała szczerbina jest na 300 m. Po postawieniu klapki ma się trzy szczerbiny odpowiednio na 400,500 i 600 kroków, te dwie pierwsze w wycięciach i przez to z ograniczonym polem widzenia. Aby zapobiec wspomnianemu "składaniu" się klapki przy strzale, jako osi użyto stożkowej śruby. Odpowiednio ją dokręcając można było skasować luz klapki. Otwór dla szczerbiny powinien być wystarczająco szeroki i mieć prostą dolną krawędź, aby strzelec mógł wyczuć poziom i nie kantował broni.

Oto bardziej wyrafinowany celownik klapkowy, stosowany w pruskim sztucerze jegrów. Szczerbina stała, klapka z pojedynczą szczerbiną i druga klapka z aż 4 dodatkowymi szczerbinami. Klapkę z tylu szczerbinami uważano za zbyt skomplikowaną i niepraktyczną dla zwykłej piechoty. Tutaj najwyraźniej założono że bardziej rozgarnięci jegrzy sobie poradzą:
Obrazek

Prostym i praktycznym rozwiązaniem był celownik typu szwajcarskiego, w którym pojedyncze ramię ze szczerbiną mogło być unieruchomione w żądanym położeniu boczną śrubką. Na obudowie celownika jest nacięta skala odległości. Po upuszczeniu ramienia w dół do oporu dostawało się nastawę do strzału na najmniejszym dystansie, co piechur mógł zrobić "w ciemno":
Obrazek

Podobne koncepcyjnie celownik zastosowano w Hesji. Tutaj ramię obejmuje z zewnątrz blok celownika, w którym oprócz tego mamy stałą szczerbinę na najbliższy dystans. Stosowanie tej szczerbiny motywowano tym że w razie uszkodzenia ruchomej klapki karabin zachowa przydatność bojową:

Obrazek

Zamiast śruby do blokowania ramienia po każdej nastawie mamy tu w osi ramienia śrubę regulującą luz ramienia. Trudno powiedzieć które rozwiązanie jest lepsze. Celownik heski daje się szybciej ustawić ale w szwajcarskim po zablokowaniu ramienia nie ma ryzyka przypadkowej zmiany nastawy.

Bardzo praktyczną modyfikację celownika ramieniowego opracowano w Wirtembergii. Przez przeniesienie skali w dół celownik stał się płaski i dobrze przylegał do lufy, co na pewno zapobiegało uszkodzeniom:

Obrazek

Jeżeli komuś celownik wirtemberski wydaje się za prosty to powinien go zadowolić celownik duński. W podstawie celownika jak zwykle stała szczerbina 'S' na najbliższy dystans:
Obrazek
Zawiasowo zamocowane ramię ze szczerbiną nastawną można przesuwać wzdłuż belki podstawy 'B', zmieniając jego nachylenie, po czym zablokować śrubą 'D'. Na belce 'B' są nacięte działki nastaw odległości. Zaleta rozwiązania duńskiego w stosunku do poprzednich polega na istnieniu przekładni, dzięki której stosunkowo duże poziomy przesuwy ramienia przekładają się na dużo mniejsze pionowe ruchy szczerbiny. Pozwala to na bardziej przejrzystą i precyzyjną nastawę dystansu.

Kapitanowi Minie zawdzięczamy nie tylko pocisk ekspansywny ale i celownik, który z powodzeniem zastosowano w karabinach wykorzystujących jego wynalazek. W półkolistej kołysce przesuwa się podobnie uformowany suwak ze szczerbiną na końcu. Na kołysce jest nacięta skala odległości. Przesuwając suwak w przód lub w tył uzyskuje się zmienną wysokość szczerbiny:
Obrazek
Najniższą nastawę uzyskuje się dopychając suwak w przednie położenie do oporu. Śruba 'D' umożliwia zablokowanie nastawy. Ta konstrukcja racjonalna także daje wygodne przełożenie, pozwalając na płynną i precyzyjną nastawę szczerbiny przy dużych podłużnych przemieszczeniach suwaka. Celownik typu Minie zastosowano najpierw w Danii, a później w Austrii w sztucerach jegrów.

Chociaż pierwsze francuskie karabiny Minie miały tylko stały celownik, później zastosowano celownik suwakowy, wypróbowany wcześniej w karabinach trzpieniowych Mle 1846. Była to prosta i racjonalna konstrukcja, kopiowana w wielu krajach. Oto wariant badeńskich (z karabinu fizylierów), prawie wierna kopia celownika francuskiego. Po położeniu ramienia wzdłuż lufy widoczny był celownik stały na 200 kroków. Po podniesieniu ramienia do pionu można było płynnie ustawiać suwak na dystansach od 300 do 900 kroków:
Obrazek
Do celowania na dość abstrakcyjną odległość 1000 kroków służyła szczerbina 'a' na szczycie ramienia.

Jeszcze większą wiarę w dalekosiężne strzelanie zademonstrowali Bawarczycy w celowniku suwakowym do swojego karabinu trzpieniowego, wyskalowanego do 1200 kroków. Przewidziano w nim nawet korektę derywacji. Szczerbina może się przesuwać w poziomie a prowadzi ją występ przemieszczający się w rowku 'a-b':

Obrazek

Ponieważ przy prawoskrętnym gwincie derywacja powoduje narastające odchylenie pocisku w prawo, przesuwana w lewo szczerbina koryguje to. Współcześni uznali to za przerost inżynierii, ponieważ na sensownych dystansach strzelania do pojedynczych celów derywacja jest pomijalna a na większe dystanse strzela się tylko do celów grupowych (np. czoło kolumny albo bateria), gdzie niewielki błąd w poziomie i tak jest bez znaczenia.

Enfield P1853 i jego pochodne dostały dobrze nam znaną kombinację celownika suwakowego ze schodkowym, gdzie dystanse 100, 200, 300 i 400 jardów ustawiało się skokowo, przesuwając suwak na kolejne stopnie po poziomym ramieniu, potem ramię stawiało się do pionu i od 500 jardów odległości można było nastawiać suwakiem płynnie:

Obrazek

To było racjonalne, proste i solidne rozwiązanie, którego obsługa nie sprawiała kłopotu dobrze wyszkolonemu angielskiemu piechurowi.

Prusacy demonstrowali zamiłowanie do skomplikowanej - czasem nadmiernie - inżynierii (overengineering). Ich celownik do karabinu Minie jest świetną ilustracją tej tendencji. W części stałej celownika była nie jedna ale dwie szczerbiny: górna na 300 kroków, ta w otworze - na 200 kroków. Widoczność przez wycięcie była zła, dlatego przy ogniu salwowym, gdzie istotne było szybkie uchwycenie celu, zalecano celowanie przez górną szczerbinę ale w nogi przeciwnika.
Obrazek
Celownik posiadał składaną klapkę, ułożyskowaną w otworze zaznaczonym na zielono. Szczerbina na szczycie klapki jest na 800 kroków, zaś szczerbiny na inne dystanse są na ruchomym suwaku, przesuwającym się po wyoblonej powierzchni klapki (na niebiesko):
Obrazek
Oto suwak. Ma szczerbinę na szczycie 'e' oraz dwie szczerbiny 'c' i 'd' w wycięciach, różniących się kształtem aby się żołnierzowi nie pomyliły. Przy suwaku w dolnym położeniu szczerbiny 'c' i 'd' obsługują 400 i 600 kroków, szczerbina 'e' jest schowana:
Obrazek
Tutaj celownik w stanie złożonym na lufie pruskiego karabinu M1839/55 UM:
Obrazek
Po podniesieniu suwaka do kresek zamarkowanych jako '9' i '10' górna szczerbina wysuwa się poza klapkę i pozwala strzelać na 900 i 1000 kroków. Chcąc strzelać na 500 kroków podnosi się suwak do kreski '2' i celuje przez szczerbinę 'c'. Możliwe są jeszcze inne kombinacje. Proste? Dzięki rozwiniętej edukacji pruski rekrut był dość rozgarnięty. Mimo to można przypuszczać że niejeden pruski kapral klął siarczyście (Donnerwetter!) próbując przybliżyć podwładnym sztukę celowania.
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

Taktyczne realia, praktyczne doświadczenia i powody rozczarowań

Koncypując nowy post przypadkowo zauważyłem próby polemiki. Gdy rozbawienie minęło pojąłem że trzeba zacząć od podstawowych pojęć i obnażenia mitów. W przeciwnym razie historycznie udokumentowane wnioski i refleksje mogą paść ofiarą rozbrajającej ignorancji.

Sprawozdania wojenne są subiektywne i nie służą głoszeniu prawdy ale chwały własnych wojsk - albo tuszowaniu niesławy. Poza tym, jak ktoś mądrze zauważył, wielu widziało to samo ale zrelacjonowało całkiem co innego. Dlatego konieczny jest krytyczny stosunek do źródeł, aby zawczasu odróżnić ziarno do plew i nie błaźnić się pochopną konkluzją. Weźmy taki cytat:

Próby podjęcia ataku (rosyjskich marynarzy) udaremniał rzadki, ale bardzo celny ogień strzelców wyborowych. Po półgodzinnym impasie, marynarze dali za wygraną i rozpoczęli odwrót, załamani celnością ognia Brytyjczyków. Większość ofiar po ich stronie stanowili zabici trafieni w głowy.

i wniosek na jego podstawie:

Jak czytamy strzelcy wyborowi nie strzelali na oślep ze swych karabinów Minie tylko prowadzili morderczy ogień bardzo celny! W czasie bitwy trafiali w głowy przeciwników [...]

Jak łatwowiernym trzeba być aby wyciągnąć taki wniosek? Żołnierz strzela po to aby wyłączyć wroga z walki. Zapewnia to także trafienie w tułów albo w kończyny. Głowa stanowi mniej niż 10% wrażliwego obrysu ciała. Skoro Anglicy (podobno 60) byli takimi mistrzami ze świadomie celowali w głowę to dlaczego strzelanina trwała pół godziny? Gdyby każdy mierzył w tułów to po ~15 strzałach straty wroga wynosiłyby 100% ... Byłby to dużo korzystniejszy rezultat niż zabicie niewielkiego procentu Rosjan strzałami w głowę. Dominacja trafień w głowę może co najwyżej świadczyć o tym że trafieni próbowali ostrzeliwać się zza jakiejś osłony, np. zza muru lub skały. Zakładamy wiarygodność relacji, co w sprawozdaniach wojennych jest ryzykowne.

Inne pytanie: dlaczego rosyjski dowódca trzymał przez pół godziny oddział pod ogniem nie podejmując ataku? Zamiast stać pod ogniem równie dobrze mogli ruszyć do natarcia. 60 strzelców nie zatrzymałoby ponad 10-krotnie liczniejszego, zdecydowanego przeciwnika. Do oceny wiarygodności epokowych relacji trzeba znać ich pierwotne źródło, nie publikację w której je przepisano.

Jeżeli jakiś oddział uciekał na łeb na szyję, to w kronice pułkowej może być wzmianka że wprawdzie cofnęli się przytłoczeni przewagą liczebną ale w trakcie "odwrotu" co chwila stawali i kontratakami "na bagnety" odrzucali napierającego wroga. W epoce traktowano to z politowaniem jako retoryczny ozdobnik. Niektórzy dzisiejsi historycy, mimo oczywistego idiotyzmu, potrafią wziąć to za dobrą monetę. Jeżeli oddział złamano to uciekający żołnierze mogli pozbierać się w dwóch miejscach: hen, daleko poza zasięgiem przeciwnika albo przy odwodzie, specjalnie pozostawionym na wypadek odwrotu w tzw. pozycji przechwytującej (niem. Auffangposition). Jeżeli broniący się oddział miał broń o większym zasięgu to mógł zawczasu podjąć zorganizowany odwrót, zachowując szyk, ładując w ruchu i ostrzeliwując wroga z bezpiecznej odległości. To bardzo trudny manewr, wymagający dobrze wyszkolonego, pewnego żołnierza, opanowanego dowódcy oraz terenu do oddania.

Każda armia chce posiadać lepszą broń niż przeciwnik ale

techniczna przewaga broni nie oznacza automatycznie przewagi taktycznej

W dniu rozpoczęcia wojny krymskiej broń gwintowana nie była dla Rosjan nowością. Etat rosyjskich pierwszoliniowych pułków piechoty przewidywał nie kilka ale po 72 gwintowane sztucery [*2]. Uzbrajano w nie wybranych zastrelszczików - z grubsza odpowiednik woltyżerów (wybrańców nazywano "sztucernymi"). Rosyjscy jegrzy nie różnili się wiele od piechoty liniowej ale istniały uzbrojone w sztucery bataliony strzelców. Prawdziwym zaskoczeniem było uzbrojenie w karabiny Minie mas piechoty. Zalety karabinów były bezsporne i każdy chciał ją mieć. Jednak broń o wysokich osiągach nie dawała automatycznie przewagi w polu. Gdyby tak było to np. Austria mogłaby wkrótce sięgać aż do Sardynii. Epokowy autorytet, Karl von Elgger, napisał: [*1]
Obrazek
Jakie by nie były zalety lepszej broni, to niekorzystne skutki przewagi ogniowej wroga w wielu przypadkach dają się zneutralizować albo ograniczyć. W swojej ostatniej rozpaczliwej walce (powstanie styczniowe) Polacy wyraźnie pokazali że nawet bardzo kiepska broń może przeciwstawić się broni dobrej. Jeżeli jednak jest się uzbrojonym gorzej od wroga, należy starać się unikać okoliczności faworyzujących wrogą broń i próbować stworzyć takie, w których własny sprzęt nie będzie ustępować nieprzyjacielskiemu.

Zaniedbali tego Rosjanie (1854), natomiast w roku 1859 Austriacy dali się ograć doświadczonym Francuzom. Dalej Karl von Elgger [*1]:
Obrazek
Gdy na początku włoskiej kampanii 1859 r. austriacka piechota była uzbrojona lepiej od francuskiej, cesarz Napoleon III przemówił do swych żołnierzy: "Precyzyjna broń Austriaków zagraża wam tylko wtedy gdy zostaniecie daleko od niej". To prawda, gdyż w bliskim boju ogniowym broń precyzyjna nie może wykazać przewagi nad gładkolufową.
Taktyka Francuzów w kampanii 1859 r. była dopasowana do tej sytuacji. Było to zresztą o tyle łatwiejsze w zastosowaniu że pokryty roślinnością teren północnych Włoch sprzyjał skrytemu podejściu i prowadzeniu ognia z bliskiego dystansu.


W wojnie 1959 roku jedynie pod Solferino były warunki do dalekiej walki ogniowej, ale tę szansę Austriacy zaprzepaścili.

Obowiązkowym elementem batalistyki z okresu napoleońskiego jest egzaltowany opis dramatycznych bojów na bagnety. Rzeczywistość opisuje Rory Muir [*6]:
Obrazek
Chociaż walka wręcz na otwartym terenie była rzadka, ataki na bagnety były powszechne: jedna ze stron prawie zawsze załamywała się przed kontaktem.
Wojskowy autorytet Antoine-Henri Jomini, weteran armii francuskiej i rosyjskiej, także twierdził że walki na bagnety na regularnym polu walki nigdy nie widział [*5].

Czy w drugiej połowie XIX coś się zmieniło,

czy karabin Minie uczynił atak na bagnety kosztownym anachronizmem?

Niektórzy naiwnie próbują obalić tezę o powszechnym stosowaniu ataków na bagnety utrzymując np. że:

"W takiej Wojnie Secesyjnej ponad 90% zabitych było z broni strzeleckiej i artylerii a niespełna ok. 5% z ran zadanych bagnetami, szablami itp."

Gorzej: szacuje się że w wojnie secesyjnej rany od bagnetów stanowiły nie więcej niż 1%. Czego dowodzi taka argumentacja? Jedynie ignorancji jej autorów, ponieważ rany są efektem użycia bagnetu, nie ataku "na bagnety". Szkopuł w tym że

między atakiem na bagnety a walką na bagnety nie ma praktycznie żadnego związku.

Atak na bagnety - zwłaszcza dobrze wykonany - prawie nigdy nie prowadził do walki na bagnety ani w ogóle do walki wręcz. Wręcz walczono tylko sytuacjach przypadkowych, wyjątkowych, desperackich, w wsiach i miastach, w budynkach, w lesie, na małej przestrzeni, ograniczającej widoczność i możliwość ucieczki. Takie walki nigdy nie miały charaktey masowego. Dla poważnych historyków wojskowości była to oczywistość. Znów Karl von Elgger, już z retrospekcją wojen: krymskiej, sardyńskiej i prusko-austriackiej [*1]: .
Obrazek
Bagnet ma wartość bardziej moralną, na przeciwnika należy natrzeć aby skłonić go do porzucenia zajmowanych pozycji. Przy walkach we wsi lub w lesie może się zdarzyć pojedynczy ludzie albo małe grupki są zmuszone zrobić użytek z bagnetu. Nie wolno jednak wierzyć, że kiedykolwiek na całej linii rzucono się na wroga z nadstawionym bagnetem, aby szukać rozstrzygnięcia w walce wręcz. To się nigdy nie zdarzyło i nie może się zdarzyć.
Atak na bagnety z walką wręcz, o których często jest mowa w gazetach a nawet w historyjkach wojennych, należą do poezji, nie do rzeczywistości.
Sytuacje, w których mają miejsce rzeczywiste walki na bagnety, są skrajnie rzadkie i najczęściej mają przypadkowe przyczyny.
Badając prawdziwy charakter ataków na bagnety widzimy, że zawsze gdy napastnik nie dał się powstrzymać ogniem, to zanim dojdzie do zwarcia, obrońca cofa się tak, aby napastnik nie mógł dosięgnąć go bagnetem.

I dalej:
Obrazek
Powszechna jest próżność narodów, uważających się za niepokonane w walce na bagnety. Francuzi, Anglicy, Polacy, Rosjanie, Węgrzy i inni chętnie mówią o swoich strasznych atakach na bagnety. Niemiec mówi dumnie, że tam gdzie przywali kolbą nic już nie wyrośnie.
Jest pożądane, wręcz koniecznie, żeby żołnierz miał zaufanie do swojego bagnetu i uważał się za niepokonanego w walce wręcz. Wielka szkoda że - jak pokazało zachowanie Austriaków w kampanii 1866 roku w Czechach - wyżsi oficerowie i generałowie nie rozumieli istoty ataku na bagnety i chcieli wszystko załatwić bagnetami, że nie wiedzieli że atak na bagnety oddziałuje tylko moralnie a nie fizycznie.


Ogólnie "atakiem na bagnety" bywa nazywane każde natarcie którego intencją (i groźbą!) jest kontakt z przeciwnikiem i walka wręcz, nawet jeżeli do tej walki nie dojdzie. Samo nasadzenie bagnetu jest manifestacją determinacji i fizycznej gotowości do zabijania z bliska (gotowość psychiczna to inna sprawa).

Obrazek

Atakującej na bagnety tyralierze trudno kogoś nastraszyć. Konieczna była zwarta masa, czyli przynajmniej gęsty dwuszereg. Typową formacją była kolumna szturmowa - kilka dwu- lub trójszeregów idących w pewnej odległości jeden za drugim.

Walka na bagnety nie miała miejsca ale ataki "na bagnety" były prowadzone masowo także w połowie XIX wieku a ich sukcesy lub niepowodzenia decydowały o wyniku bitew. Duży przykład? Atak Unii pod Fredericksburgiem. Szarża Picketta pod Gettysburgiem też miała cechy ataku na bagnety. Konfederaci nie leźli tam żeby bawić się w strzelaninę z Jankesami ale aby ich rozbić, wyprzeć i przegnać. To jest cel "ataku na bagnety". Co ciekawsze: mimo nawały artyleryjskiej i zmasowanego ognia karabinów konfederaci doszli bardzo blisko celu a miejscami osiągnęli linię unionistów. Efekt moralny ich ataku był taki że spowodował wycofanie (ucieczkę?) dwóch pułków federalnych. W tym miejscu doszliśmy do istotnej przyczyny rozczarowania karabinami Minie. Ich

efektywna skuteczność ognia okazała się dużo słabsza od prorokowanej

i mogła być niewystarczająca do powstrzymania dzielnego i zdeterminowanego przeciwnika. Głównym celem ataku na bagnety był efekt moralny: szok i złamanie woli walki przeciwnika. Mogło się to opłacić nawet kosztem poważnych ofiar. Bitwę niekoniecznie wygrywa strona mająca mniejsze straty ale zawsze ta, która osiągnęła swój cel.

Są przykłady bardzo drastyczne a świetnie ilustrujące szok, gdy ataku nie uda się na czas powstrzymać ogniem. W roku 1859, pod Palestro, pułk francuskich żuawów niespodziewanie sforsował rzekę, po czym biegiem i z dzikim wrzaskiem natarł na austriackich jegrów i część piechoty. Austriacy ostrzelali ich kartaczami i ogniem Lorenzów. Żuawi ponieśli spore straty ale nie zatrzymali się, nie pozwalając obrońcom ponownie załadować broni. Biegnąc, żuawi utrzymali zwarty szyk, zachowując przewagę taktyczną i moralną. Zdobyli działa. Nie strzelali bo zmoczyli amunicję ale mieli bagnety i byli blisko, coraz bliżej. Austriacy załamali się i rzucili do ucieczki. W otwartym polu zdołaliby zwiać i na tym by się skończyło. Niestety, pod Palestro drogę ucieczki zagradzały głębokie kanały i doszło do rzeczywistej walki wręcz:
Obrazek
To mógł być ostatni obraz w życiu wielu Austriaków pod Palestro

Wobec zwartego i ogarniętego bojowym szałem wroga Austriacy nie mieli szans. Część skoczyła do wody, gdzie wielu potonęło. Tych którzy nie zdążyli żuawi wybili albo wzięli do niewoli. Reszta Austriaków za kanałem spanikowała i zrejterowała. Zdecydowane natarcie zmiotło z pola kompletną brygadę. Jednak rozstrzygnięcie zapadło jeszcze zanim żuawi zaczęli masakrować jegrów. Zadziałał impet i szok zaskakującego uderzenia, który zdezorganizował obrońców i odebrał im wolę walki.

Zajmujemy się odprzodowcami ale siła ognia jednostrzałowych odtylcówek też mogła nie wystarczyć. W roku 1879 pod Isandlwana liczny (~1450 ludzi) oddział brytyjski został zniszczony przez Zulusów, uzbrojonych głównie we włócznie (assegai). Anglicy - w większości weterani - mieli odtylcowe Martini-Henry. Po klęsce na gwałt szukano usprawiedliwień w postaci problemów z amunicją i innych bzdur (o arogancji i głupocie nie wspominano). Prawda była taka że ogień dwuszeregu nie wystarczył do odparcia zmasowanego szturmu odważnego i zdeterminowanego wroga. Ten, akceptując ciężkie straty, biegiem sforsował strefę ostrzału. Nastąpiła rzeź okrążonych Anglików, nie mogących uciec ani się poddać.

Pewne zalety karabinów Minie względem gładkolufowych muszkietów były niezależne od warunków boju. Wolniejsze narastanie nagaru ułatwiało ładowanie, zwłaszcza po dłuższym strzelaniu. O połowę mniejsza naważka redukowała zasłaniające widok chmury dymu. Cięższy od od kuli i doskonalszy aerodynamicznie pocisk leciał dalej i był bardziej destrukcyjny, zwłaszcza na dużym dystansie - pod warunkiem że trafił. Tutaj zaczyna się problem, gdyż techniczna celność karabinu, demonstrowana strzelnicy, w polu objawiała się tylko w sprzyjających warunkach (zazwyczaj w bardzo sprzyjających).

Tyraliera pozwalała strzelać celnie ale z niewystarczająca intensywnością. Zwarty szyk zapewniał dużą intensywność ognia, ale co z celnością ognia masowego? Wilhelm Ploennies wyjaśnia [*4]:
Obrazek
Nawet człowiek który w samodzielnym strzelaniu osiągnął znaczną biegłość musi uczyć się ognia masowego on podstaw. Ograniczenie ruchów w szyku jest odczuwalne już w pierwszym szeregu, znacznie bardziej w drugim, gdzie ludzie mogą tylko wtedy mogą strzelać jako tako celnie, jeżeli z wielką zręcznością i wyćwiczeniem potrafią zająć miejsce i właściwą pozycję w luce miedzy dwoma ludźmi pierwszego szeregu.

Abstrahując od niewygodnej pozycji, spokojne celowanie i oddanie strzału przy ogniu masowym jest jeszcze niezmiernie utrudnione przez moralne wrażenia, wielkie napięcie, które powstaje w wyniku oczekiwanego przez masę jednocześnie oddanych strzałów, szczególnie zaś przez niepokojącą bliskość nieskładnie ułożonych do strzału karabinów tylnego szeregu. Aby w szyku prędko i bez przeszkadzania sąsiadom prowadzić ładowanie niezbędny jest wysoki poziom wyszkolenia. Szybkie i pewne otwarcie ładownicy, wyjmowanie patronów i kapiszonów wymaga długiego przyzwyczajenia i zimnej krwi. Wszystkie wymienione trudności podwajają się kiedy po marszu na nierównym i miękkim gruncie zgubi się kierunek i szeregi zaczną na siebie napierać, a nagle trzeba będzie się zatrzymać i otworzyć ogień.

Duże, zdecydowanie oddziaływanie ogniowe piechoty można najlepiej osiągnąć ogniem masowym. Kto widział wojnę na własne oczy ten wie, że u młodych oddziałów trudno liczyć na precyzyjny ognień w szyku rozproszonym. Aby takie oddziały w ogóle utrzymać w ryzach, konieczne jest aby początkowo być bardzo wstrzemięźliwym rozpraszając je w tyralierę.


Mimo dobrej broni nawet weterani mogli w zwartym szyku strzelać niecelnie. Przy odpieraniu z bliska kawalerii nie byłoby to istotne, ale przy ostrzale wrogiej piechoty na 200 metrów - jak najbardziej.

Powodem kolejnego rozczarowania była

niewielka głębokość strefy rażenia już na dystansach paruset metrów

Ogień był celny tylko przy poprawnej nastawie celownika. Na strzelnicy odległości były odmierzone i znane strzelcom. Jak zapewnić właściwe nastawy na polu walki? Sprawę tę, ze szczególnym uwzględnieniem wojny 1859 r., analizuje Cäsar Rüstow [*3]. Austriacy byli uzbrojeni w bardzo celne (na ćwiczeniach) karabiny Lorenza:
Obrazek
Załóżmy że austriacki żołnierz ma przed sobą nieprzyjaciela w szacowanej odległości 600 kroków. Mimo idealnego celowania spudłuje, jeżeli rzeczywista odległość będzie nie większa niż 560 albo nie mniejsza niż 635 kroków. To odpowiada błędowi szacunku zaledwie o 40 kroków. Każdy praktyk przyzna że przy odległości 600 kroków to bardzo wąska tolerancja. Doświadczenie uczy że nawet zdolni ludzie często potrafią na 600 m pomylić się w szacunku o 100 kroków, zależnie od terenu i oświetlenia. Taki błąd nie miałby znaczenia tylko przy znacznej głębokości celu, np. długiej kolumnie.
Obrazek
Teraz trzeba tylko znaleźć przeciwnika gotowego taki cel zaprezentować. W roku 1859 Francuzi nie zamierzali naśladować Rosjan[*3]:
Obrazek
W walce nie można liczyć nawet na czysto moralne oddziaływanie trafień. a ten kto na to liczy w oparciu o wyniki z czasów pokoju, przeliczy się. Jeżeli objaśni się tę sytuację w oparciu o badania naukowo-techniczne, to kiepskie wyniki świetnych karabinów austriackich nikogo nie zdziwią.
Pomyślmy o linii strzeleckiej, która, ufna w dalekosiężną celność swych karabinów, otwiera ogień do wrogiej kolumny albo roju tyralierów na 800-900 kroków. Z wcześniej omówionych powodów ogień jest bezskuteczny, wróg się zbliża a strzelcy tracą zaufanie do broni na której skuteczność tak liczyli. Stają się niespokojni i strzelają coraz gorzej. W końcu nieprzyjaciel, w malowniczych czerwonych spodniach i może wschodnim stroju, rzuca się na ich pozycję z nadstawionym bagnetem i gromkim wrzaskiem.

Prostoduszny Niemiec, zamiast pomyśleć że z bliska jego broń jest bardzo skuteczna, pozwala sobie zaimponować i zamiast strzelać albo wyjść wrogowi naprzeciw, trzymając się kurczowo idei pasywnej obrony zawraca i oddaje pole. Natomiast wróg, wcale nie myśląc o szukaniu prawdziwego starcia na bagnety, zatrzymuje się i z najbliższej odległości otwiera ogień do uciekających. Ogień ten trafia przy okazji na stojący w pobliżu w zwartej formacji odwód, którego morale i tak już ucierpiało w wyniku odwrotu pierwszej linii.


Karabiny Minie stworzyły wyzwanie dla wojskowej logistyki. Produkcja patronów odpowiedniej jakości wymagała odpowiednio wyposażonych arsenałów z wyszkolonym personelem. Wojsku w polu trzeba było dostarczać gotową amunicję. Patrony kulowe dało się w czarnej godzinie jakoś zaimprowizować w warunkach polowych. Przy patronach Minie podobna idea jest śmiechu warta. Wystarczy zapoznać się z algorytmem sporządzania patronów np. do Enfielda (wcześniejsza, prostsza wersja):

Obrazek

W polu można najwyżej poprawić smarowania owijki. W rozrzuconej po koloniach armii brytyjskiej w każdej kompanii szkolono w robieniu patronów tuzin żołnierzy. Było to jednak wykonalne tylko w garnizonie i traktowane jako ostateczność. Nie wiadomo czy kiedykolwiek zrobiono z tego użytek. Potrzebne były dokładnie wykonane pociski, które w Anglii tłoczono na specjalnych maszynach, ale w garnizonie trzeba by je odlewać. W praktyce Anglicy nawet do Indii wysyłali z metropolii gotowe patrony. Amunicja Minie była delikatniejsza od kulowej, chociażby dlatego że w typowym patronie wrażliwe na deformację dno pocisku dotykało końca patronu. Komplikowało to transport amunicji.

Techniczne zalety karabinów Minie były oczywiste ale trudno było przełożyć je na bitewną taktykę. Przed wojną krymską entuzjaści głosili kompletną rewolucję sposobu wojowania. Rozczarowanie polegało na tym że rewolucja nie nastąpiła a "napoleońska" taktyka wciąż znajdowała zastosowanie. O praktycznej taktyce i historii wojen nie piszą w katalogach aukcyjnych ani w cennikach. Tę wiedzę znajdzie się u profesjonalnych, uznanych historyków, którzy od innych nie odpisywali ale prowadzili prowadzili rzetelne, metodyczne badania w oparciu o pierwotne, udokumentowane źródła.
Obrazek
Trzeba być też gotowym zaakceptować rezultaty badań, nawet jeżeli zaprzeczają hołubionym w głębi duszy wydumkom. Nie ma co się burmuszyć i wyzywać autorom niepasujących teorii od d... d..... (d..... ebiutantów?). Tyle o kwestiach technicznych. Czas zbadać wpływ karabinu Minie na bitewną praktykę, w tym na rzeczywisty dystans walki ogniowej. O tym w kolejnym poście.
-----------------------------------------
[*1] Karl von Elgger - Die Kriegsfeuerwaffen der Gegenwart, ihr Entstehen und Einfluss auf die Taktik (1868).
[*2] Тотлебен Эдуард Иванович - Описание обороны г. Севастополя (1863) {Edward Todleben - opis obrony Sewastopola}.
[*3] Cäsar Rüstow - Die neuen gezogenen Infanteriegewehre. Ihre wahre Leistungfaehigkeit (1862)
[*4] Wilhelm von Ploennies - Neue Studien ueber die gezogene Feuerwaffe der Infanterie (1861)
[*5] Antoine-Henri Jomini - Précis de l'Art de la Guerre (1838) {Zarys sztuki wojennej}
[*6] Rory Muir - Tactics and the Experience of Battle in the Age of Napoleon (1998):
Arab
Bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn 26.wrz.2016 - 16:03
Lokalizacja: Bytom
Moja broń: Długa

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Arab »

Oj ! Kolokwialnie mówiąc .... komuś na zielonym wywali zawór bezpieczeństwa i spali swój pieniek :D
smith
Bywalec
Posty: 211
Rejestracja: ndz 02.gru.2018 - 13:22
Moja broń: brak

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: smith »

Arab pisze: sob 27.lis.2021 - 16:39 Oj ! Kolokwialnie mówiąc .... komuś na zielonym wywali zawór bezpieczeństwa i spali swój pieniek :D
Mógł byś rozwinąc myśl?
Co to jest "zielone"?
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

Zielone może być np. na łące, w lesie albo na talerzu i tam wygląda najprzyjemniej. Dla wyciszenia i powrotu do meritum ciekawostka z epoki. Wojna secesyjna była w toku i dostarczyła już wielu praktycznych doświadczeń. Kompetentny fachowiec, artylerzysta i saper, major (później pułkownik) George Willard wypowiedział się o przydatności broni gładkolufowej i gwintowanej. Całą broszurkę można znaleźć osobno ale sądzę że bardziej nastrojowe będzie streszczenie jego stanowiska na łamach historycznej gazety z kwietnia 1863 roku. Dlatego przytoczę całą stronicę a sam artykuł tylko podświetlę (dla pełnego powiększenia kliknąć dwa razy):

Obrazek

Oto skrócone tłumaczenie tych fragmentów tekstu które wydały mi się najbardziej wymowne:
................................
Najbardziej inteligentni z 19- i 20-letnich rekrutów nie mają pojęcia o użyciu broni gwintowanej. Tę broń można użyć przydzielając ją setce najlepszych i pewnych, dobrych strzelców w każdym pułku, do wykorzystania jako strzelców wyborowych po dokładnym przeszkoleniu w użyciu gwintowanych muszkietów.

Uwzględniając wszystkie defekty nowej broni, spowodowane znacznym zakrzywieniem jej trajektorii, armia nie może się bez niej obyć. Uplasowaloby to ją w pozycji upośledzonej względem przeciwnika, Jej bataliony byłyby niszczone, jej tyralierzy dziesiątkowani, na dystansach na których jej własne kule byłyby nieskuteczne.

Takim samym błędem byłoby wpaść w drugą skrajność i całkowicie pozbyć się broni gładkolufowej z naszej armii, rezultat do którego dążymy od kilku lat. Użyteczność gwintowanego muszkietu z nastawnym celownikiem jest doskonale demonstrowana w rękach gruntownie wyszkolonych oddziałów lekkich czy tyralierów.

Pozostała część piechoty i artylerii powinna być uzbrojona w broń gładkolufową. Piechota powinna mieć patrony z kulą i loftkami (kula i 3 loftki). Z nastawnej części celownika w broni przeznaczonej dla zwykłej piechoty należy niezwłocznie zrezygnować.

Bitwy muszą być toczone i wygrywane, jak w przeszłości; decydujących zwycięstw nie można osiągnąć dalekodystansowym ogniem; z małej odległości patron z kulą i loftkami jest z pewnością bardziej efektywny i dałoby się wykazać że byłoby poważnym błędem przyjęcie dla armii tylko broni gwintowanej, z całkowitym wykluczeniem broni gładkolufowej.

................................
Obecnie opinia Willarda wydaje się bardzo konserwatywna ale zauważmy ze napisał to w środku wojny secesyjnej, gdy walczące armie nie osiągnęły jeszcze takiego poziomu wyszkolenia i sprawności jak dwa lata później. Willard miał otwartą głowę i wyciągał praktyczne wnioski z tego co wtedy zaobserwował na polach bitew.
rmatysiak
Posty: 50
Rejestracja: sob 14.paź.2006 - 17:33
Lokalizacja: Łódź
Moja broń:

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: rmatysiak »

człowiek biegnie z prędkością około 7 km/h co daje około 2 m/s
ze względu na charakterystykę balistyczną ( kalkulator: http://www.shooterscalculator.com/balli ... t=1a25bb28 [pokazuje trajektorie pocisku na 300 yardów], dane pocisku https://noebulletmolds.com/site/550-536-rf-pritchet/) w miarę celnie można było strzelać na około 200 metrów powyżej tej odległości trajektoria lotu pocisku robi się bardzo stroma i ciężko trafić nie znając dokładnej odległości do celu.
200 metrów człowiek jest wstanie pokonać w około 100 sekund, w tym czasie z karabinu można oddać około 5 strzałów.
Mając takie dane wydawało by się że atak na bagnety nie może się udać ale trzeba wziąć pod uwagę warunki bitewne, stres błędy w celowaniu oraz fakt że większości ludzi podświadomie nie potrafi zabić człowieka co powoduje że specjalnie nie trafiają w cel ( za O ZABIJANIU - DAVE GROSSMAN).
To sprawiło że że gdy żołnierze ścierali się na polu bitwy atak na bagnety dawał dobre rezultaty, jednak gdy obrońcy mieli umocnienia, byli wstrzelani w teren i znali odległości ataki stawały się bardzo krwawe i nieskuteczne.
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

Dokładnie tak, czego świetnym przykładem może być Bunker Hill 17.06.1775, a jeszcze lepszym - Nowy Orlean 8.01.1815. Brytyjskie, profesjonalne, zdyscyplinowane wojsko zostało wystrzelane na linii umocnień polowych, obsadzonych w dużej części przez ochotników i oddziały milicyjne generała Jacksona. Takie formacje łatwo wpadały w panikę.

Umocnienia nie tylko chronily Amerykanów od ognia ale - dopóki nie zostały sforsowane - uniemożliwiały Brytyjczykom wejście w bezpośredni kontakt z obrońcami. Groza bagnetu nie działała, ukryci za szańcem obrońcy czuli się bezpiecznie i nie uciekli, ale strzelali spokojnie i celnie. Gdyby podobna konfrontacja miała miejsce w otwartym polu, Brytyjczycy ponieśliby straty od ognia ale armia amerykańska zapewne szybko poszłaby w rozsypkę w obliczu zdecydowanego natarcia na bagnety. Umocnienia polowe zmieniły ten scenariusz w katastrofalną klęskę Anglików.

W Europie konserwatywni generałowie często lekceważyli fortyfikacje polowe, które jakoby osłabiały ofensywnego ducha armii. Takie myślenie i zaniedbanie umocnień zapewne kosztowało generała Mienszykowa przegraną pod Almą (nie licząc oczywiście fatalnego dowodzenia). Natomiast w wojnie secesyjnej do fortyfikacji polowych szybko się przekonano. Właściwie użyte potrafiły mieć tam dramatyczny wpływ na przebieg walki - np. Cold Harbor 3.04.1864.
.................................................
człowiek biegnie z prędkością około 7 km/h co daje około 2 m/s

To dobra ocena w przypadku przeciętnego żołnierza. Natomiast w przypadku formacji specjalnie ćwiczonych w biegu, jak francuscy szaserzy i żuawi, średnią prędkość biegu w tempie 165-180 kroków na minutę na dystansie paruset metrów szacowano nawet na 8.5 do 9.2 km/h.
rmatysiak
Posty: 50
Rejestracja: sob 14.paź.2006 - 17:33
Lokalizacja: Łódź
Moja broń:

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: rmatysiak »

z drugiej strony nie można zapomnieć że minie dały realną szansę strzelania i zabicia przeciwnika na dalszym dystansie. Oczywiście miało to sens strzelając do zwartej kolumny piechoty, grupy kawalerzystów czy baterii przeciwnika.
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

Oczywiście masz rację. Żeby nie było nieporozumień. Nie kwestionuję ani roli, ani zasług karabinów Minie w rozwoju taktyki. Problem polegał na tym że głównej zalety nowej broni - dalekosiężności - nie dało się wykorzystać w sposób oczekiwany przez jej entuzjastów, wojskowych teoretyków. Karabiny te - jako odprzodowe - miały niewystarczajacą szybkostrzelność. Aby uzyskać dostateczne oddziaływanie ogniowe nadal trzeba było stosować zwarty szyk, przynajmniej dwuszereg. Jednak strzelanie z takiej formacji, salwami na komendę, nie mogło być celne, o czym wyraźnie świadczą opinie wojskowych z epoki. Dlatego w zwartej formacji karabin Minie, jaki by nie był celny na strzelnicy, nie był wystarczająco skuteczny na większych odległościach.

Daleki zasięg nowych karabinów mógł być świetnie wykorzystany w szyku rozproszonym, gdy żołnierze mogli kryć się w terenie, starannie ładować, przyjmować wygodną pozycję strzelecką, spokojnie celować i strzelać bez komendy, w wybranym przez siebie momencie. Aby to funkcjonowało potrzebny był jednak dodatkowy, konieczny warunek: odpowiedni żołnierz. Musiał on być nie tylko gruntownie wyszkolony strzelecko, ale cechować się inteligencją i inicjatywą. Oprócz tego konieczne było wysokie morale, motywacja do samodzielnej, skutecznej walki także poza zasięgiem wzroku swoich oficerów. Podobna sytuacja zachodziła w w walce obronnej za umocnień: okopu, szańca, murku, itd. Rozsądni dowódcy pozwalali żołnierzom na dalszy dystans strzelać indywidualnie. Żołnierz ładował w ukryciu i wychylał się tylko dla dania ognia. Czując się względnie bezpieczny, staranniej celował i oddawał strzał.
.
Wojsko złożone z przymusowo wcielonych, niewyszkolonych i wydrylowanych jak automaty głupków nie było w stanie walczyć w ten sposób. Ich miejsce było w epoce napoleońskiej a nawet fryderycjańskiej. Dlatego formacje przeznaczone do walki w szyku luźnym starano się rekrutować z ochotników albo z elementu nawykłego do samodzielności i doświadczonego w celnym strzelaniu, jak leśnicy czy myśliwi. Udawało się to w różnym stopniu ale oddziały strzelców, jegrów, żuawów, szaserów a nawet rosyjskich striełków były uważane za elitarne. Ich głównym atutem nie było nawet samo celne strzelanie ale po prostu lepszy żołnierz. Dlatego wykorzystywano ich często w charakterze oddziałów specjalnych, szturmowych, jak bataliony konfederackich strzelców wyborowych czy francuskich żuawów.

W warunkach wojny "niesymetrycznej" z przeciwnikiem gorzej uzbrojonym, wyszkolonym i nawet bardzo dzielnym ale niezdyscyplinowanym karabin Minie mógł się wykazać. Demonstruje to powstanie sipajów a nawet wojna kafirska. W Indiach Anglicy mieli nie tylko P1853 ale przede wszystkim wyszkolonego strzelecko, dobrego żołnierza. Walcząc w rozluźnionym szyku mogli stopniowo demolować przeciwnika celnym ogniem na odległość. "Stopniowo", gdyż niska szybkostrzelność nie pozwalała uzyskać efektu szoku przez masowe straty w krótkim czasie. Nawet wojna krymska była nieco "niesymetryczna", uwzględniając profil carskiego piechura. Można zapytać na ile obraz wojny na Krymie zmieniłby się gdyby nagle dać do ręki Rosjanom karabiny Minie. Główną przyczyną klęski Rosjan pod Almą i Inkermanem nie był karabin Minie wraz z trzpieniówką Francuzów, tylko indolencja rosyjskiego dowództwa i korpusu oficerskiego. Karabin Minie tylko ułatwił zwycięstwo Anglików, a ściślej mówiąc - ocalił im skórę w obydwu bitwach. Jak i dlaczego postaram się zilustrować w jednym z kolejnych postów.

W wojnie w stylu europejskim (włączając secesyjną), z podobnie uzbrojonym i wyszkolonym przeciwnikiem, było inaczej. Przeciwko tyralierze wróg wystawiał własną, podobnie uzbrojoną i te tyraliery zajmowały się sobą nawzajem. Wygrywał nie ten co lepiej strzelał ale kto wykazał elastyczność i inicjatywę taktyczną, co pokazuje wojna sardyńska. Okazało się że lepszy żołnierz był ważniejszy od lepszej broni. Ogień tyraliery nie wystarczał jednak aby powstrzymać masowy atak zdyscyplinowanego i zdeterminowanego przeciwnika. Do tego był konieczny intensywny ogień zwartego szyku, ten zaś był wystarczająco skuteczny dopiero ze stosunkowo niewielkiej odległości. Demonstruje to mnostwo epokowych bitew. Tutaj karabin Minie zawiódł oczekiwania i kłaniała się epoka Napoleona I.

Śmiertelnym niebezpieczeństwem dla szyku rozproszonego była kawaleria. Jeżeli nie dało się uciec to, aby mieć szansę obrony, żołnierze musieli porzucać ukrycie i zbijać się w zwarte grupki. Stawali się w tym momencie świetnym celem. Przykładem Montebello 1859 r., gdzie ustawicznie szarżująca sardyńska jazda zmuszała Austriaków do ciągłego formowania czworoboków, narażając ich na ciężkie straty od ognia francuskiej piechoty.

Pełne walory karabinu Minie ujawniały się w ręku samodzielnego strzela. Były jednak ograniczenia natury balistycznej, które na rzeczywistym polu bitwy ograniczały celność powyżej, powiedzmy, 300 metrów. Przyczyną była stosunkowo niewielka - ogólnie okołodźwiękowa - prędkość początkowa pocisków i wynikające stąd mocno zakrzywiona trajektoria. Ludzie zafascynowani raportami z prób i testów na strzelnicach mają tendencję do niedoceniania (albo ignorowania) tej sprawy. Dlatego zanim zajmę się - w oparciu o historyczne źródła - konkretnymi bitwami, wolałbym zrobić wycieczkę w krainę balistyki, do problemu strefy rażenia (danger zone). Wiąże się z tym metodyka szacowania odległości na polu bitwy - ta praktyczna, bez gadżetów. Ćwiczenia angielskich strzelców w ocenie dystansu "na oko":
Obrazek
rmatysiak
Posty: 50
Rejestracja: sob 14.paź.2006 - 17:33
Lokalizacja: Łódź
Moja broń:

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: rmatysiak »

do ciekawych wniosków można dojść czytając post Darka z zielonego forum:
Wojna Krymska wygrała strona mająca celniejsze karabiny.
wojna francusko - austriacka (1859) i bitwa pod Solferino wygrała strona mająca mniej celne karabiny.
Sadowa 1866 r. wygrała strona mająca mniej celne karabiny.
Prusy-Francja 1870 wygrała strona mająca mniej celne karabiny.
czyli na 4 przypadki w 3 wygrała strona mająca mniej celne karabiny....

ciekawie podsumowuje naszą dyskusję wojna z zulusami i porównanie bitwy pod Isandlwaną z bitwą pod Rorke’s Drift
W pierwszej bitwie zulusi mieli tylko stare karabiny mine, w drugiej zdobyczne karabiny Martini Henry.
W pierwszej bitwie anglików było około 1400 z tego 550 to piechota. Zulusów zaangażowanych w bitwę było od 10 000 do 15 000. Stosunek sił wynosił około 1:10. Teren jest w miarę otwarty, poprzecinany parowami i otoczony wzgórzami, ale brak roślinności stwarzał doskonałe pole ostrzału. Każdy żołnierz Brytyjski miał doskonały karabin o lepszej celności niż karabin mine, szybkostrzelności do 10 strzałów na minutę i w zapasie 70 sztuk amunicji.
Wynik ponad 1300 zabitych anglików/sił sprzymierzonych i między 1000 a 3000 martwych zulusów.
Biorąc nawet pod uwagę największe szacowane straty zulusów do stosunek mamy na poziomie 1:2,3 co pokazuje jak celnie można strzelać z karabinu czarnoprochowego do ruchomego celu na dalekim dystansie.
Bitwa pod Rorke’s Drift 140 żołnierzy vs 4000 zulusów stosunek 1:28.
Straty 17:350 stosunek strat 1:20,5.
To co rożni te dwie bitwy to w pierwszej mamy wojska dosyć mocno rozciągnięte, które zostały oskrzydlone i zniszczone, w drugiej na małej powierzchni za umocnieniami polowymi mamy żołnierzy którzy nie maja gdzie uciekać, mogą tylko walczyć o swoje życie i dziesiątkują z bliskiej odległości atakujących.
Wycior
VIP
Posty: 2071
Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
Lokalizacja: Okolice Katowic
Moja broń: CP i ostry jęzor

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: Wycior »

Trafne spostrzeżenia! Uwaga do Isandlwana: Zulusi wystąpili w zmasowanych formacjach, tworząc cel powierzchniowy o znacznej "gęstości". Zasadnicza różnica między Isandlwana a Rorke’s Drift leżała w umocnieniach polowych. Pod Isandlwana zabrakło ich z trudnych do wyjaśnienia powodów (poza brytyjską arogancją). Zaniechano otoczenia obozu barykadą z wozów, co w wojnach kolonialnych praktykowano. Pod Rorke's Drift, mimo ognia Brytyjczyków, ataki docierały do linii prowizorycznych umocnień ale Zulusi nie potrafili spenetrować ich wystarczająco szybko i masowo. Dzięki temu obrońcy zdołali ich powstrzymali.

Brytyjczycy nałogowo dorabiali legendy - nawet do Rorke's Drift, jakby to było potrzebne. Historyk Ian Knight, po krytycznej analizie źródeł, wydał w roku 2010 świetną książkę: Zulu Rising. The Epic Story of Isandlwana and Rorke's Drift. Podaje realistyczną i drobiazgową analizę tych bitew. Cytat o Rorke's Drift, pokazujący wartość umocnień i rozwiewający mit o karabinach Martini-Henry w rękach Zulusów:

Obrazek

Co do czterech wojen które wspominasz to dodałbym że trzy z nich: krymską, 1859 i 1866 wygrały armie mające lepszego żołnierza. Nie dzielniejszego, wytrwalszego itd. tylko skuteczniejszego: lepiej wyszkolonego, inteligentnego, samodzielnego, z inicjatywą. Zawahałbym się twierdzić tak o wojnie 1870/71. Z epokowych relacji wynika że żołnierz francuski pruskiemu raczej nie ustępował, przynajmniej do Sedanu. Natomiast w organizacji i dowodzeniu przewaga pruskich oficerów była bardzo widoczna - im wyżej tym mocniej.

Zajrzałem do wspomnianego przez Ciebie postu. Jak oględnie nazwać smutną syntezę rozczulającej ignorancji z bezgranicznym zadufaniem w siłę własnej fantazji? Autor nie rozumie że historii się nie wymyśla ale trzeba opierać się na udokumentowanych źródłach. O nieudolnych próbach manipulacji moimi tekstami nie będę wspominał. Weźmy wybrane płody intelektu autora postu. O bitwie pod Solferino:

"Wtedy Francuzom udało się skrócić pole walki dzięki geografii i dorwać Austriaków na bagnety (nie straszyli ich tylko okrutnie mordowali)".

Brrr! Brzmi okropnie! Mit rzekomych straszliwych bojów na bagnety pod Solferino ukuła austriacka prasa, pilnie szukająca dla klęski takiego usprawiedliwienia które nie obciążało dowództwa armii (kto był głównodowodzącym? Niech pomyślę - aucz - cesarz Franz Josef ...). W te brednie od dawna nikt nie wierzy, nawet w Austrii. W oficjalnym periodyku austriackich sił zbrojnych, Österreichische Militärische Zeitschrift, nr 3/2009, Franz Felberbauer napisał:
Obrazek
W rzeczywistości sukces francuskiej taktyki pod Solferino polegał na tym aby z nadstawionym bagnetem i w mocno rozproszonym szyku zbliżyć się do Austriaków możliwie jak najszybciej. Francuska piechota, w szczególności szaserzy, wyniosła znajomość tego sposobu walki nie tylko z wojny krymskiej ale i z ich wojen kolonialnych w Algierii i Maroko. Po skróceniu w ten sposób dystansu, otwierano ogień z małej odległości który wtedy był bardzo skuteczny. Pruski kapitan Rüstow napisał już w roku 1862: "Pod Solferino Francuzi strzelali bardzo dużo i wcale nie posługiwali się wyłącznie bagnetem, jak chciano by to wmówić całemu światu".
Statystyczna dokumentacja rodzajów ran w tej bitwie, która już wówczas była znana, wykazały że na sto ran zadanych bronią strzelecką nie przypadała nawet jedna pochodząca od broni białej. Już z tego powodu można jednoznacznie obalić pogląd, jakoby zwycięstwa armii francuskiej w północnych Włoszech zostały wywalczone tylko za pomocą straszliwego francuskiego bagnetu. Poglądy takie były wówczas wyrażane szczególnie w gazetach.
Nie doszło tam do walk na bagnety, ponieważ w rzeczywistości zaatakowany oddział się uchylał.


Jak widać, brukowce i patriotyczne czytanki "ku pokrzepieniu serc" nie są najlepszym źródłem wiedzy historycznej. Ale co tam jakiś austriacki historyk? To dyletant! Polski "expert' wie najlepiej.

Kolejna wydumka:

"Nie była to jednak bitwa jednostronna korpus gen. Benedeka praktycznie odstrzelił armię Piemontu ze swych lorenzów."


Na pewno? Nie trzeba czytać książek - wystarczy spojrzeć na mapę. W odróżnieniu do sektora południowego, pod San Martino, gdzie walczył Benedek, bój toczył się w nierównym, pofałdowanym terenie z ograniczoną widocznością, z zabudowaniami, plantacjami, itd. Strzelano na niewielkie dystanse - dużo krótsze niż na odcinku południowym. Sardyńczycy ponosili ciężkie straty od ognia artylerii. Mimo to ich ataki docierały do linii austriackich, penetrowały je i trzeba ich było stamtąd wyrzucać kontratakami na bagnety (ale bez walki na bagnety). Były sytuacje gdy Benedek czuł się zmuszony takie kontruderzenia prowadzić osobiście (tutaj w heroicznej pozie na epokowym obrazku):
Obrazek
Wszystko to opisano w oficjalnej, austriackiej historii wojny: Der Krieg in Italien, wydanej przez k.k. sztab generalny. Napisano także że Benedek odmówił wsparcia centralnego odcinka, mimo sporych rezerw, których w bitwie nie wykorzystał. Jak postąpiłby na miejscu Bededeka stary Radetzky? Po bitwie pilnie potrzebny był pozytywny bohater, dlatego tego incydentu nie roztrząsano. Prawdziwym obrazem walk pod San Martino trzeba się będzie kiedyś zająć - oczywiście w oparciu o mapy, wiarygodne źródła i rzetelne analizy.

Coś o wojnie 1866 r.:

"szarże brygad kawalerii na piechotę pruską były apogeum głupoty"

A gdzie te brygadowe szarże na piechotę miały miejsce? Pod Sadową celem ataków cesarskiej konnicy była wyłącznie jazda pruska, która zręcznie podprowadzała Austriaków pod ogień swojej piechoty. Opisano to dokładnie w wydanym przez k.k. sztab generalny opracowaniu: Österreichs Kämpfe im Jahre 1866 (tom III, str. 364-367).

To rzekome "apogeum głupoty" było w zasadzie jedyną sytuacją na froncie północnym w której austriacka (ach, jak wspaniała) jazda do czegoś się naprawdę przydała. Uniemożliwiła Prusakom atak na bliską paniki (albo spanikowaną) piechotę, próbującą przeprawić się przez Elbę. Jak ma działać kawaleria mogli się Austriacy uczyć od wroga. Pod Tobitschau, na oczach Benedeka, w inteligentnie wykonanej, brawurowej szarży pruscy kirasjerzy wzięli 18 dział. Cesarska jazda nie zdołała temu przeszkodzić.

Może niesprawiedliwie zarzucam autorowi w/w postu brak referencji do cieszących się autorytetem źródeł. O, jedna przecież jest - do filmiku youtubera Balazsa N., promujacego swój gadżet-replikę! Każdy facet próbujący coś spieniężyć (replikę czy oryginał - wszystko jedno) ma automatycznie patent na mędrca. O tym wiemy. Problem w tym że lokalny guru uznał tego gościa za dyletanta, posuwającego się do żałosnych kłamstw i konfabulacji:

Obrazek
http://forum-bron.pl/viewtopic.php?p=1636421#p1636421

Ładnie to tak lekceważyć zdanie guru? Mam w końcu wierzyć Balazsowi czy nie? Gdyby do w/w postu chcieć dołożyć podkład muzyczny to pasowałoby pobrzękiwanie dzwoneczków na błazeńskiej czapce.
PosiadaczProcy
Bywalec
Posty: 166
Rejestracja: pt 10.maja.2019 - 14:10
Moja broń: brak

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: PosiadaczProcy »

pidey
Bywalec
Posty: 113
Rejestracja: wt 01.cze.2021 - 14:50
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Moja broń: proca

Re: Karabin Minie: niespełnione oczekiwania i rzeczywista przydatność

Post autor: pidey »

Wycior pisze: pn 01.lis.2021 - 16:30

Obrazek
...
Ponieważ przy prawoskrętnym gwincie derywacja powoduje narastające odchylenie pocisku w prawo, ...
Witajcie, chociaż dymię z Gibbsa już od kilku lat to przeglądając i czytając tego typu informacje zawsze się czegoś nowego nauczę.
Rozumiem już wpływ ruchu żyroskopowego na stabilność toru lotu pocisku ale pozostaje kwestia wpływu na zmianę w płaszczyźnie pionowej i poziomej. Do jakiej odległości można zapomnieć o derywacji a od jakiej jest ona już znacząca i trzeba to korygować? Inaczej - od jakiej odległości trzeba się spodziewać jej rosnącego wpływu? Czy kaliber, długość lufy i inne mają tu jakieś znaczenie bo rozumiem, że skok gwintu gra tu pierwsze skrzypce?
Zauważyłem podczas strzelania (może to z powodu jakiegoś mojego błędu lub wielu błędów), że zmieniając nastawę dioptera w pionie z 50m na 100m musiałem skorygować również w poziomie a po powrocie do nastaw na 50m znów korekta w poziomie. Czy to jest właśnie przyczyną derywacji czy jakieś moje źle ustawione przyrządy celownicze.
ODPOWIEDZ