Czy może być związek między żeglującą po morzach flotą i strzelcami, uganiającymi się z karabinem w garści po chaszczach i wertepach? Większy niż chciałoby się sądzić. Rewolucja techniczna XIX wieku dotknęła wszystkich dziedzin wojskowości, także marynarki. Napęd parowy uniezależnił żeglugę od kaprysów wiatru i w połączeniu z opancerzeniem zrewolucjonizował współpracę armii ze flotą. Wielu sądzi że pierwszą akcją bojową okrętów pancernych było starcie Monitor kontra Merrimac podczas wojny secesyjnej w roku 1862. W rzeczywistości ich debiut nastąpił już wojnie krymskiej.
Pod Sewastopolem potężna marynarka wojenna sprzymierzonych nie była w stanie zneutralizować brzegowych baterii Rosjan. Zwykłymi żelaznymi kulami trudno zatopić drewniany okręt. Artyleria nadbrzeżna mogła jednak stosować bardzo groźne kule rozżarzone, czego na okrętach nie praktykowano. W konfrontacji z drewnianymi okrętami baterie brzegowe miały więc przewagę. Na dodatek w wojnie krymskiej artyleria stosowała już granaty a ich niszczący skutek pokazała bitwa morska pod Synopą. W dziedzinie artylerii cesarz Napoleon III był fachowcem i pod Sewastopolem przewidywał problemy. Aby im zapobiec jeszcze we wrześniu 1854 nakazał budowę pięciu pływających, opancerzonych baterii z napędem parowym.
Były to niewielkie okręty, długości ok. 53 metrów i wypierające 1400~1600 ton - tyle co niszczyciel z II wojny światowej. Miały płaskie dno i zanurzenie niecałych 2.5 metra. Pozwalało to operować blisko brzegu ale dzielność morska była kiepska. Słaby silnik napędzający pojedynczą śrubę dawał 4 węzły (7.4 km/h), co ledwie wystarczało do manewrowania w walce. Dlatego morskie rejsy baterie musiały odbywać na holu. Kadłuby były drewniane ale z zewnątrz pokrywały je płyty z kutego żelaza grubości 100 mm (na linii wodnej 110 mm) [*1]. Główne uzbrojenie stanowiło 18 gładkolufowych 50-funtówek, z czego 12 mogło strzelać z jednej burty. Załoga liczyła 280 ludzi. Konserwatyści powątpiewali w skuteczność tych okrętów, wróżyli im zagładę i ogólnie wydrwiwali. Prym wiedli Anglicy ale wkrótce śmiech miał im przejść:
Już pierwsze bombardowanie brzegowych umocnień Sewastopola 17.10.1854 potwierdziło obawy Napoleona. Efekty były nieproporcjonalne do strat: 8 okrętów poważnie uszkodzonych, łącznie 74 zabitych i 430 rannych marynarzy. Trzy wysłane na Krym opancerzone baterie: Devastation, Tonnante i Lave, nie zdążyły dotrzeć przed upadkiem Sewastopola ale wzięły udział w ekspedycji przeciwko twierdzy Kinburn, wraz z umocnieniami Oczakowa chroniącej wejście do delty Dniepru. Położona na wąskim półwyspie twierdza składała się z dużego kamiennego fortu i dwóch mniejszych obiektów, liczących łącznie 71 dział. Dnia 17.10.1856 flota sprzymierzonych otoczyła fort ale trzymała się z daleka, na dystansie ponad 1000 metrów. O 9.30 nadpłynęły francuskie baterie pancerne, zakotwiczyły w odległości ok. 550 - 700 m od fortu i otwarły ogień:
Z tego dystansu ogień 36 ciężkich dział był bardzo skuteczny i zaczął kruszyć kamienne mury, rozbijać ambrazury i barbety oraz demolować lawety. W miarę jak ogień fortu słabnął do ostrzału przyłączały się następne okręty sprzymierzonych, które teraz bez ryzyka mogły podpłynąć bliżej. Oto panorama akcji pod Kinburn. Proporcje nie są zachowane ale ogólna sytuacja została dobrze oddana:
Na każdej z pływających baterii zaokrętowano po 40 żołnierzy piechoty morskiej, uzbrojonych w gwintowane karabiny [*1]. Baterie stały na kotwicy, dystans był stały i piechurzy mogli szybko się wstrzelać. Brali na cel rosyjskich artylerzystów. Gładkolufowe działa, strzelające kulistymi pociskami, nie były zbyt celne i prowadziły zmasowany ogień raczej do fortu jako całości niż do pojedynczych dział czy strzelnic. Inaczej strzelcy: ze znanego dystansu mogli mierzyć do pojedynczych kanonierów. Strzelali podobno bardzo skutecznie. Nawet jeżeli pocisk nie trafił, to przelatując obok głowy z charakterystycznym świstem podkopywał morale załóg dział. To był morski odpowiednik działań szaserów, żuawów i angielskich strzelców pod Sewastopolem. Ale to nie ostatnia przysługa jaką pancernik uczynił strzelcom.
Rosjanie od razu zaczęli baterie ostrzeliwać. Ponieważ były bliżej od reszty floty skoncentrowali na nich cały ogień. Łącznie baterie zainkasowały ok. 210 trafień, z czego 75 przypadło na stojącą najbliżej fortu Devastation. Efekt był znikomy, uszkodzenia okrętu nieistotne. Żaden pocisk nie przebił opancerzenia, na płytach pancernych pozostały tylko wgniecenia. Rosyjskie granaty rozbijały się o pancerz. Stracono tylko dwóch zabitych, gdy przez otwartą furtę działową Devastation do wnętrza wpadł przypadkowy pocisk. Było jeszcze 25 rannych i kontuzjowanych - wszyscy na pływających bateriach. Ponieważ baterie ściągnęły cały ogień, żaden z pozostałych okrętów floty nie zaliczył strat. O 13.35 rosyjski dowódca, widząc bezskuteczność swego ognia i szybko pogarszający się stan fortu, poddał twierdzę. Aliancki desant zajął Kinburn bez oporu. Udział pływających baterii oceniano następująco: [*2]
W oczywisty sposób francuskie baterie parowe wygrały tę bitwę i były końcówką włóczni która oddała rosyjskie fortyfikacje w ręce sprzymierzonych. Inne okręty pomogły, ale ich rola była wyraźnie drugoplanowa.
Po wojnie krymskiej Francja bez rozgłosu budowała masowo pancerne okręty napędzane parą. Była to już flota pełnomorska. Pierwszy prawdziwy pancernik - francuski la Gloire, wypierał prawie 6000 t i był uzbrojony w 36 gwintowanych dział 160 mm - początkowo odprzodowych, później odtylcowych. Około roku 1859 zadufani w sobie Anglicy nagle dostrzegli ryzyko utraty panowania na morzu, w szczególności - w kanale La Manche. Widmo francuskiej inwazji wydawało się realne. Angielska armia nie zdołałaby jej zapobiec nawet gdyby nie była rozproszona po koloniach [*3]. Modernizacja floty wymagała czasu. Na tym gruncie rozwinął się ruch angielskich strzelców-ochotników (rifle volunteers), którzy w razie inwazji mieli stać się ważnym czynnikiem obrony Anglii. Bez parowego pancernika ta formacja nie miałaby patriotyczno-ideologicznej podbudowy. Oto La Gloire, katalizator ruchu angielskich strzelców-ochotników:
Ochotnicy bardzo ożywili w Anglii sport strzelecki i ogólnie zainteresowanie bronią. Kluby strzeleckie powstawały jak grzyby po deszczu. Organizowano liczne zawody, na które zapraszano zagranicznych zawodników. Temu wszystkiemu zawdzięczamy dziś świetne karabiny i bogatą tradycję a pośrednio - wiele konstrukcji broni strzeleckiej.
Inny rozdział rozwoju "czarnoprochowej" floty otwarła wojna secesyjna, a zwłaszcza jej zachodni teatr działań. Z powodu wielkich odległości i słabiej rozwiniętej kolei komunikacja opierała się o rzeki, głównie Missisipi i jej dopływy. Konfederaci blokowali rzeki fortami [*4]. Dla ich neutralizacji Unioniści budowali rzeczne monitory i kanonierki, opancerzone żelazem (ironclad) albo grubą warstwą drewna (timberclad). Oto typowe konstrukcje pancernych kanonierek Unii: kazamatowej i wieżowej (monitora):
Południowcy próbowali przeciwstawić im własne jednostki pływające, niekiedy osłonięte grubymi belami bawełny (cottonclad). Pancerne okręty trudno zatopić artylerią, do ich zwalczania budowano więc taranowce (Ram) [*5]. Zwrotne i opancerzone (zwłaszcza od dziobu) miały zbliżyć się do ziejącego ogniem przeciwnika i przebić mu kadłub pod linią wodną przytwierdzoną na dziobie ostrogą-taranem. Taktyka taranowania przyniosła w rzecznej wojnie wiele sukcesów. W Europie modę na taran zainicjował zwodowany w roku 1859 francuski pancernik Solferino:
Rzeczne kanonierki mocno wpływaly na wynik działań lądowych, niekiedy bezpośrednio, jak 6.04.1862 pod Shiloh. Ewolucja floty wpłynęła na rozwój artylerii. Na okrętach instalowano znacznie cięższe działa niż możliwe do użycia na lądzie. Od pocisku wymagano teraz przebicia pancerza, co przyśpieszyło rozwój ciężkiej artylerii, tak odtylcowej tak odprzodowej. Stawiano też miny i zainaugurowano wojnę podwodną, gdy 17.02.1864 łódź (raczej łódka) podwodna konfederatów CSS Hunley zatopiła USS Housatonic. Uczyniła to za pomocą miny wypełnionej czarnym prochem.
W reszcie świata kto mógł przezbrajał flotę w okręty pancerne, nie wyłączając Ameryki Południowej. Austria i Włochy nie pozostały w tyle. W wojnie roku 1866 królestwo Włoch doznało upokarzającej klęski pod Custoza. Do odbudowania prestiżu pilnie potrzebne było jakieś zwycięstwo, którego poszukiwano na morzu. Morskie tradycje i dość nowoczesna flota pancerna dawała nadzieję na sukces. Włoski pancernik Castelfidardo, typowy przedstawiciel swej klasy:
Jak pod Custoza i tutaj szanse zostały zaprzepaszczone przez brak strategii, złe wyszkolenie, kiepskie morale i niekompetentnego, niezdecydowanego dowódcę. Gdy 20.07.1866 r. doszło do bitwy pod Lissą, już na wstępie fatalny błąd włoskiego admirała Persano pomieszał szyk eskadry i rozłożył dowodzenie [*6]. Nie informując podwładnych niespodziewanie przesiadł się z flagowca na nowy pancernik wieżowy-taranowiec Affondatore, który miał zostać negatywnym bohaterem tej bitwy:
Przeważający w okrętach pancernych (12:7) Włosi ulegli agresywnym i zdeterminowanym Austriakom, tracąc dwie jednostki, w tym flagowiec Re d'Italia (król Włoch: co za obciach!). Oto artystyczna wizja kluczowego momentu bitwy. Austriacki pancernik flagowy Ferdinand Max cofa się po staranowaniu Re d'Italia. Ten szybko pójdzie na dno z dowódcą i większością załogi. Realistycznie przedstawiono kiepską widoczność ograniczoną czarnoprochowym dymem:
Nieskuteczność artylerii okrętowej w bitwie była zaskakująca. Siła penetracji okazała się za słaba aby pokonać opancerzenie, w szczególności pasy pancerne na linii wodnej. Natomiast szybkostrzelność była niewystarczająca do takiego zrujnowania nieopancerzonych elementów kadłuba aby pozbawić przeciwnika zdolności bojowej. W dopiero co rozpoczętym wyścigu pocisku z pancerzem ten drugi na razie przeważał [*7]. Osobnym problemem okazała się celność. Skuteczne strzelanie na kilometr nie powinno być problemem - teoretycznie. Bałagan, zamieszanie, ludzkie błędy i fatalna widoczność spowodowana dymem prochowym przekształciła zorganizowaną bitwę w serię dość przypadkowych pojedynków między poszczególnymi okrętami, toczonych na małych dystansach. Sprzyjało to Austriakom, neutralizując ich słabość. W takich warunkach wygrywa przeciwnik lepiej wyszkolony, zdecydowany, z inicjatywą, gotów podjąć ryzyko. M.in. dlatego admirał Tegetthoff został austriackim bohaterem narodowym.
Pod Lissą artyleria nie zatopiła żadnego okrętu. Prawda - wyleciał w powietrze włoski pancernik Palestro, podpalony ogniem działowym. Stało się to jednak dopiero kilka godzin po bitwie. Jego utratę należy złożyć na karb niedoszkolonej załogi i nieudolnego dowódcy. Zlekceważono pożar z którym później nieumiejętnie walczono, zaniedbano zalania na czas całego zapasu prochu (czarnego oczywiście ...).
Do wojny 1866 r. bitwa pod Lissą wniosła niewiele, ale weszła do historii dzięki użyciu taranu. Bardzo malownicze i przemawiające do wyobraźni. Pewnie dlatego jest dziś najlepiej znaną bitwą morską środka XIX wieku. Odtąd przez kilkadziesiąt lat większe okręty wyposażono na dziobie w potężną ostrogę [*8]. Jednak Re d'Italia miał pozostać jedynym dużym okrętem zatopionym w bitwie taranem. Groźniejszy niż dla wroga okazał się taran dla własnych okrętów (kolizje!), ale to inna historia, bez związku z czarnym prochem.
-------------------------------------
[*1] Herbert Wilson: Ironclads in Action. A Sketch of Naval Warfare from 1855 to 1895 (1) (1897)
[*2] J. Greene, A. Massignani: Ironclads at War: The Origin and Development of the Armored Warship, 1854-1891 (1998)
[*3] Hans Busk: The Rifle: And How to Use It (1861)
[*4] Civil War Ironclads. The U.S. Navy and Industrial Mobilization
[*5] James McPherson - War on the Waters. The Union and Confederate Navies, 1861-1865 (2012)
[*6] Josef Fleischer: Geschichte der k. k. Kriegsmarine während des Krieges im Jahre 1866 (1906)
[*7] U. Israel,J. Gebauer - Kriegsschiffe unter Segel und Dampf (1989)
[*8] Richard Hill: War at Sea in the Ironclad Age (2000)
------------------------------------
Z tradycji to forum jest strzeleckie ale z nazwy czarnoprochowe. Warto zrobić "skok w bok" bo w pokrewnych dziedzinach wojskowości w epoce czarnego prochu też są frapujące tematy. Techniczna ewolucja marynarki w XIX wieku jest fascynująca i wielowątkowa, pełno w niej wynalazków, przebłysków geniuszu, ale i tragedii oraz aktów głupoty. Jeżeli kogoś interesują te zagadnienia, to chętnie polecę kilka dalszych książek. O jednej piszę w tym wątku: viewtopic.php?p=53665#p53665
W jerzyku polskim o dzieciństwie pancerników nie ma wielu książek. Dwie publikacje Tadeusza Klimczyka: Historia pancernika (1994) i Pancerniki (2002) traktują ten okres po macoszemu a rzeczne kampanie wojny secesyjnej praktycznie pomijają. Ze źródeł anglojęzycznych dobrym wprowadzeniem w temat jest poniższa pozycja:
Angus Konstam: European Ironclads 1860-75. The Gloire sparks the great ironclad arms race (2019)
Jeśli idzie o bitwę pod Lissą to oprócz wyżej wymienionej książki Josefa Fleischera oficjalnym źródłem informacji o włosko-austriackiej wojnie morskiej jest publikacja c.k. sztabu generalnego:
Österreichs Kämpfe im Jahre 1866: nach Feldacten bearbeitet... Band V, z roku 1869.
Informacje o austriackiej flocie tego okresu można znaleźć także tutaj:
Karl Gogg: Osterreichs Kriegsmarine 1848-1918 (1974)
Po polsku na temat włosko-austriackiej wojny morskiej 1866 mamy wartościową pozycję:
Piotr Olender: Lissa 1866 (1993)
Autor traktuje temat wyczerpująco, od strony historycznej, technicznej i taktycznej. Zawiera dość dokładny wykaz stanu flot. Słabszą stroną są ilustracje.
O flocie amerykańskiej epoki wojny secesyjnej i jej działaniach opowiadają następujące pozycje wydawnicze:
Angus Konstam: Confederate Ironclad 1861-65 (2001)
Angus Konstam: Mississippi River Gunboats of the American Civil War 1861-65 (2002)
Angus Konstam: Confederate Submarines & Torpedo Vessels 1861-65 (2004)
Ron Field: Confederate Ironclad vs Union Ironclad (2008)
James M. McPherson: War on the Waters: The Union and Confederate Navies, 1861-1865 (2012)
William Roberts: The U.S. Navy and Industrial Mobilization (2002)
Powyższe książki są dobre ale osobom poważnie interesującym się amerykańską flotą okresu wojny domowej polecam jeszcze jedną - bardzo dobrą:
Tony Gibbons: Warships and Naval Battles of the US Civil War (1993)
Książka jest fantastycznie ilustrowana, w większości składa się z kolorowych rozkładówek gęsto zapełnionych rzeczowym tekstem. Traktuje temat kompleksowo. Opisuje zarówno wszystkie ważniejsze okręty jak i najistotniejsze akcje floty. Kilka przykładów:
Czarny proch, marynarka i rewolucja techniczna
Re: Czarny proch, marynarka i rewolucja techniczna
Poruszyłeś ciekawy temat ,chętnie dołączę się do dyskusji .
O ile wiem Sewastopol bronił się blisko rok – 349dni .Oczywiście padł ,ale dał dowód iż dobrze zorganizowana obrona potrafi się oprzeć przez długi czas przeważającym siłą przeciwnika .Padł też głównie z powodu odizolowania od linii zaopatrzeniowych ,brakowało obrońcom amunicji ,żywności .Od morza blokowała go sprzymierzona flota , a od lądu wojska lądowe . Rok pod ostrzałem ,w ciągłym stresie ,napięciu …..... SZACUN .
Uzupełniłeś też mą ,jakże skromną wiedzę , iż owe trzy pływające baterie francuskie nie dotarły jednak na czas by zbombardować Sewastopol.
Morski „skok w bok „ dot. czarnoprochowców i broni stosowanej jest bardzo ciekawy .
Pozwolę wtrącić swoje „trzy grosze „ .
Wspomniałeś o forcie Kinburn i dyst.500 – 700 m . Dystans jak najbardziej właściwy dla dział 50-cio funtowych ,ale czy dla strzelców piechoty morskiej ? 500m to bardzo duży dystans ,ledwo widzi się cel ,wydaje mi się jednak że pośród dymu prochowego ,rozgardiaszu panującego na pokładzie ,krzyków oficerów i innych takich celność była znikoma ,jednak „efekt psychologiczny „ ?! ,no cóż nigdy się nie dowiemy …..... ciekawy jestem jednak jakie konstrukcje strzeleckie były wówczas stosowane.
E.Kosiarz w swej książce pt."Bitwy morskie" pisze o odległości dochodzącej nawet do15 kabli (jakieś 2700 m. ) ,bitwa koło przylądka Jasmund , w czasie wojny pomiędzy Danią a Prusami w 1864 r. (dotyczy to jednak dział okrętowych mocno udoskonalonych, celność jednak nadal była w granicach 5-10 % ) czyli na 100 strzałów ,trafiało we wrogą jednostkę 10 pocisków
Owa piechota morska ,utworzona w 1664 r. jako Royal Marine Corps wywodzi się z czasów okrętów żaglowych ,gdzie abordaż w bitwach morskich był powszechnie stosowany ,a odległości pomiędzy okrętami to pół ,ew. 1 kabel ,wynikało to ze skutecznej donośności ówczesnych gładkolufowych dział okrętowych ,(kabel to ok.185m – 1/10 mili morskiej ) Okręt po skutecznym unieruchomieniu wrogiej jednostki dążył do zwarcia burtami ,a załoga do abordażu .....Piechota morska miała za zadnie głównie obronę jednostki ,abordaż ,oraz stanowiła siły desantowe floty. Dotyczy to jednak flot żaglowych ,a wyglądało to tak :
Przy takich odległościach ,wprawny strzelec usadowiony na maszcie mógł skutecznie strzelać do załogi wrogiej jednostki ,ew. uczestniczyć w ostrzale z pokładu
Na owym obrazie widać piechotę morską ( to ci w tych kapelusikach ) ,HMS Victory .Malarz przedstawił swoja interpretację , bitwy pod Trafalgarem i śmierć adm. Nelsona . Prawdopodobnie adm. Nelson ,zmarł od ran zadanych w tej bitwie, a nie od bezpośredniego strzału z gładkolufowego muszkietu . Uznany bohaterem Wielkiej Brytanii pozostanie na zawsze w naszych sercach . Lecz czy ów obraz stanowi dowód iż tak naprawdę było ?
No ale to ERA OKRĘTÓW ŻAGLOWYCH .
XIX w. to wiek pary i żelaza .
Maszyna parowa jest tą ikoną „Złotego wieku „ ,weszła z impetem w życie ludzi .Niestety armia miała raczej inne podejście , była „skostniała „ z trudem innowacje technicznie torowały sobie drogę do umysłów generałów i admirałów .
Taktyki walki były niezmienne od czasów Napoleona tak na lądzie ,jak i na morzu .Postęp technologiczny jednak nie stał w miejscu i dotknęło to tez armię . Pomysł ,gonił pomysł , bywało tak że w chwili wprowadzania danego typu broni , był on już przestarzały jednak postęp techniczny wymuszał niejako zmianę taktyki na polu bitwy . Próbowano nowych taktyk ,nawet tych „antycznych” ,i tu na pole walki morskiej wkracza „taran” ,i owa przesławna bitwa pod Lissą (Vis).
Taranowanie było starą metodą ,walki morskiej ,jednak wyparta został wraz z erą żaglowców .Powróciła na krótko właśnie w XIX w. gdy maszyny parowe powoli zastępowały żagle .Okręt musiał posiadać własny napęd ,wiosła (jak w starożytności ) lub inny napęd niezależny od sił przyrody (wiatru) .Mieszany napęd parowo-żaglowy był jednak w odwrocie,budowę takich jednostek zaniechano w latach siedemdziesiątych wieku XIX .
Lissa 1866 to koronny dowód iż taranowanie nie było skuteczną metodą walki morskiej , oraz „Łabędzi śpiew „ floty Austrii.
W połowie XIX wieku ,MW Cesarstwa miała jedynie dostęp do Adriatyku główne porty w Puli i Tarencie .Oczywiście pływała po M.Śródziemnym , nawet dotarła do Meksyku w misjach dyplomatycznych , była jednak flotą operującą głównie na Adriatyku ,gdyż łatwo w czasie konfliktu można było ją zablokować w cieśninie Otranto . Była jednak marginalna …....
Chociaż nazwałbym ją raczej Cesarską MW.
Dlaczego Cesarską MW ? A to dlatego iż obejmowało wiele narodowości , a Austryjacy stanowili jedynie ok. 25 % populacji, zaś koligacje domu Habsburgów sięgały nawet do Meksyku . MW.”Cesarstwa „ była wielonarodowa ,składała się z Serbów ,Horwatów ,Węgrów i innych nacji . Dopiero w 1850r. wprowadzono ,niemiecki w miejsce włoskiego do nomenklatury MW , ujednolicono też język komend.
Owa Cesarska MW miała tez swych bohaterów. Jednym z nich był Wilhelm von Tegetthoff awansowany do stopnia admirała po bitwie „pod Lissą 1866r” i uznany za bohatera narodowego Austrii.
Adm. Tegetthoff , oraz książę Ferdynand Maxymilian odegrali bardzo ważną rolę w rozwoju MW Cesarstwa , obydwaj byli wielkim orędownikami rozbudowy owej floty .Cesarz Franciszek Józef ,nie miał takich inklinacji ,jednak dysponował „hojną ręką „ i nie wtrącał się w sprawy floty ,pozostawiał to „specjalistom” Sam cesarz żartował, „Że jego władza kończy
się na bramie arsenału morskiego w Puli „. Skutkowało to bardzo wysokim wyszkoleniem oficerów i załóg floty w odróżnieniu od armii lądowej, prawdopodobnie ten brak wyszkolenia armii lądowej miał poniekąd wpływ na klęskę pod Sadową w 1866r.
Na jedynym forum , podobno „kolekcjonerskim” ? Gdzie mimo zapewnień admina ,hipokryzja i cenzura jest wszechobecna ,poruszono ten temat ,w kontekście kar. sys,augustine .
Hrabia po kądzieli próbuje dowodzić na podstawie kilku dzieł malarskich iż w opisywanym okresie istnieli tzw. „ jegrzy morscy „ w MW Austrii ,strzelali z masztów i w ogóle byli the best !
Wręcz pokusił się nawet o kilka filmików z YT na temat Lissy 1866 …...żenada !
Prawdopodobnie by wypromować swój „pieniek”
Gdzie ci jegrzy ? Gdzie te chłopaki ? ,jak 15m dalej płonie fokmaszt ,dymy prochowe zasnuwają pole walki, fale kołyszą okręt ,co oni tam robią ?
Albo tu ? w tym kolorowym ladszafcie najbardzej zainteresował mnie ten oficer stojący na sztagach i wystawiający są pierś na ostrzał ,oraz tych dwóch marynarzy biegnących z banderą austrii ….
Coś mi tu śmierdzi ,nieudolną próbą manipulacji ….. malarskiej ?
Jednak ów mający inklinacje szlacheckie „znawca tematu „ ,nie przeczę , się jednak poprawił i nazwał ich „Czajkistami” ,ale znowu skucha ,nie zgłębił tematu ,przynajmniej w podstawie i się pogubił .
Czajkiści wchodzili w skład Korpusu Flotylli była to osobna formacja ,podlegająca innemu dowództwu ,miała własne siły lądowe ,artylerię i logistykę no i piechotę .Dopiero w 1871 r stała się integralną częścią MW Austri ,jednak nadal pływała na wodach Dunaju w celu zapewnienia bezpieczeństwa głównego szlaku wodnego cesarstwa ,i na wodach śródlądowych , pływała w tym okresie na monitorach parowych dwóch pierwszych Leitha i Maros które weszły do służby 1871r. I tu być może jest miejsce dla owych „jegrów „ strzelców z karabinami augustina ,ale na pewno nie ma dla nich miejsca w pełnomorskiej flocie ….......
Chętnie jednak poczytam o owych „czajkistach” ….....
Na koniec tego przydługawego pieprzenia taka dygresja do ew. interlokutorów :
„stosujmy polskie znaki typu „ą” „ę „ etc . Bo jak kiedyś wspomniał prof. Bralczyk jest różnica pomiędzy :
„zrobić komuś łaskę „ a zrobić komuś laskę „
O ile wiem Sewastopol bronił się blisko rok – 349dni .Oczywiście padł ,ale dał dowód iż dobrze zorganizowana obrona potrafi się oprzeć przez długi czas przeważającym siłą przeciwnika .Padł też głównie z powodu odizolowania od linii zaopatrzeniowych ,brakowało obrońcom amunicji ,żywności .Od morza blokowała go sprzymierzona flota , a od lądu wojska lądowe . Rok pod ostrzałem ,w ciągłym stresie ,napięciu …..... SZACUN .
Uzupełniłeś też mą ,jakże skromną wiedzę , iż owe trzy pływające baterie francuskie nie dotarły jednak na czas by zbombardować Sewastopol.
Morski „skok w bok „ dot. czarnoprochowców i broni stosowanej jest bardzo ciekawy .
Pozwolę wtrącić swoje „trzy grosze „ .
Wspomniałeś o forcie Kinburn i dyst.500 – 700 m . Dystans jak najbardziej właściwy dla dział 50-cio funtowych ,ale czy dla strzelców piechoty morskiej ? 500m to bardzo duży dystans ,ledwo widzi się cel ,wydaje mi się jednak że pośród dymu prochowego ,rozgardiaszu panującego na pokładzie ,krzyków oficerów i innych takich celność była znikoma ,jednak „efekt psychologiczny „ ?! ,no cóż nigdy się nie dowiemy …..... ciekawy jestem jednak jakie konstrukcje strzeleckie były wówczas stosowane.
E.Kosiarz w swej książce pt."Bitwy morskie" pisze o odległości dochodzącej nawet do15 kabli (jakieś 2700 m. ) ,bitwa koło przylądka Jasmund , w czasie wojny pomiędzy Danią a Prusami w 1864 r. (dotyczy to jednak dział okrętowych mocno udoskonalonych, celność jednak nadal była w granicach 5-10 % ) czyli na 100 strzałów ,trafiało we wrogą jednostkę 10 pocisków
Owa piechota morska ,utworzona w 1664 r. jako Royal Marine Corps wywodzi się z czasów okrętów żaglowych ,gdzie abordaż w bitwach morskich był powszechnie stosowany ,a odległości pomiędzy okrętami to pół ,ew. 1 kabel ,wynikało to ze skutecznej donośności ówczesnych gładkolufowych dział okrętowych ,(kabel to ok.185m – 1/10 mili morskiej ) Okręt po skutecznym unieruchomieniu wrogiej jednostki dążył do zwarcia burtami ,a załoga do abordażu .....Piechota morska miała za zadnie głównie obronę jednostki ,abordaż ,oraz stanowiła siły desantowe floty. Dotyczy to jednak flot żaglowych ,a wyglądało to tak :
Przy takich odległościach ,wprawny strzelec usadowiony na maszcie mógł skutecznie strzelać do załogi wrogiej jednostki ,ew. uczestniczyć w ostrzale z pokładu
Na owym obrazie widać piechotę morską ( to ci w tych kapelusikach ) ,HMS Victory .Malarz przedstawił swoja interpretację , bitwy pod Trafalgarem i śmierć adm. Nelsona . Prawdopodobnie adm. Nelson ,zmarł od ran zadanych w tej bitwie, a nie od bezpośredniego strzału z gładkolufowego muszkietu . Uznany bohaterem Wielkiej Brytanii pozostanie na zawsze w naszych sercach . Lecz czy ów obraz stanowi dowód iż tak naprawdę było ?
No ale to ERA OKRĘTÓW ŻAGLOWYCH .
XIX w. to wiek pary i żelaza .
Maszyna parowa jest tą ikoną „Złotego wieku „ ,weszła z impetem w życie ludzi .Niestety armia miała raczej inne podejście , była „skostniała „ z trudem innowacje technicznie torowały sobie drogę do umysłów generałów i admirałów .
Taktyki walki były niezmienne od czasów Napoleona tak na lądzie ,jak i na morzu .Postęp technologiczny jednak nie stał w miejscu i dotknęło to tez armię . Pomysł ,gonił pomysł , bywało tak że w chwili wprowadzania danego typu broni , był on już przestarzały jednak postęp techniczny wymuszał niejako zmianę taktyki na polu bitwy . Próbowano nowych taktyk ,nawet tych „antycznych” ,i tu na pole walki morskiej wkracza „taran” ,i owa przesławna bitwa pod Lissą (Vis).
Taranowanie było starą metodą ,walki morskiej ,jednak wyparta został wraz z erą żaglowców .Powróciła na krótko właśnie w XIX w. gdy maszyny parowe powoli zastępowały żagle .Okręt musiał posiadać własny napęd ,wiosła (jak w starożytności ) lub inny napęd niezależny od sił przyrody (wiatru) .Mieszany napęd parowo-żaglowy był jednak w odwrocie,budowę takich jednostek zaniechano w latach siedemdziesiątych wieku XIX .
Lissa 1866 to koronny dowód iż taranowanie nie było skuteczną metodą walki morskiej , oraz „Łabędzi śpiew „ floty Austrii.
W połowie XIX wieku ,MW Cesarstwa miała jedynie dostęp do Adriatyku główne porty w Puli i Tarencie .Oczywiście pływała po M.Śródziemnym , nawet dotarła do Meksyku w misjach dyplomatycznych , była jednak flotą operującą głównie na Adriatyku ,gdyż łatwo w czasie konfliktu można było ją zablokować w cieśninie Otranto . Była jednak marginalna …....
Chociaż nazwałbym ją raczej Cesarską MW.
Dlaczego Cesarską MW ? A to dlatego iż obejmowało wiele narodowości , a Austryjacy stanowili jedynie ok. 25 % populacji, zaś koligacje domu Habsburgów sięgały nawet do Meksyku . MW.”Cesarstwa „ była wielonarodowa ,składała się z Serbów ,Horwatów ,Węgrów i innych nacji . Dopiero w 1850r. wprowadzono ,niemiecki w miejsce włoskiego do nomenklatury MW , ujednolicono też język komend.
Owa Cesarska MW miała tez swych bohaterów. Jednym z nich był Wilhelm von Tegetthoff awansowany do stopnia admirała po bitwie „pod Lissą 1866r” i uznany za bohatera narodowego Austrii.
Adm. Tegetthoff , oraz książę Ferdynand Maxymilian odegrali bardzo ważną rolę w rozwoju MW Cesarstwa , obydwaj byli wielkim orędownikami rozbudowy owej floty .Cesarz Franciszek Józef ,nie miał takich inklinacji ,jednak dysponował „hojną ręką „ i nie wtrącał się w sprawy floty ,pozostawiał to „specjalistom” Sam cesarz żartował, „Że jego władza kończy
się na bramie arsenału morskiego w Puli „. Skutkowało to bardzo wysokim wyszkoleniem oficerów i załóg floty w odróżnieniu od armii lądowej, prawdopodobnie ten brak wyszkolenia armii lądowej miał poniekąd wpływ na klęskę pod Sadową w 1866r.
Na jedynym forum , podobno „kolekcjonerskim” ? Gdzie mimo zapewnień admina ,hipokryzja i cenzura jest wszechobecna ,poruszono ten temat ,w kontekście kar. sys,augustine .
Hrabia po kądzieli próbuje dowodzić na podstawie kilku dzieł malarskich iż w opisywanym okresie istnieli tzw. „ jegrzy morscy „ w MW Austrii ,strzelali z masztów i w ogóle byli the best !
Wręcz pokusił się nawet o kilka filmików z YT na temat Lissy 1866 …...żenada !
Prawdopodobnie by wypromować swój „pieniek”
Gdzie ci jegrzy ? Gdzie te chłopaki ? ,jak 15m dalej płonie fokmaszt ,dymy prochowe zasnuwają pole walki, fale kołyszą okręt ,co oni tam robią ?
Albo tu ? w tym kolorowym ladszafcie najbardzej zainteresował mnie ten oficer stojący na sztagach i wystawiający są pierś na ostrzał ,oraz tych dwóch marynarzy biegnących z banderą austrii ….
Coś mi tu śmierdzi ,nieudolną próbą manipulacji ….. malarskiej ?
Jednak ów mający inklinacje szlacheckie „znawca tematu „ ,nie przeczę , się jednak poprawił i nazwał ich „Czajkistami” ,ale znowu skucha ,nie zgłębił tematu ,przynajmniej w podstawie i się pogubił .
Czajkiści wchodzili w skład Korpusu Flotylli była to osobna formacja ,podlegająca innemu dowództwu ,miała własne siły lądowe ,artylerię i logistykę no i piechotę .Dopiero w 1871 r stała się integralną częścią MW Austri ,jednak nadal pływała na wodach Dunaju w celu zapewnienia bezpieczeństwa głównego szlaku wodnego cesarstwa ,i na wodach śródlądowych , pływała w tym okresie na monitorach parowych dwóch pierwszych Leitha i Maros które weszły do służby 1871r. I tu być może jest miejsce dla owych „jegrów „ strzelców z karabinami augustina ,ale na pewno nie ma dla nich miejsca w pełnomorskiej flocie ….......
Chętnie jednak poczytam o owych „czajkistach” ….....
Na koniec tego przydługawego pieprzenia taka dygresja do ew. interlokutorów :
„stosujmy polskie znaki typu „ą” „ę „ etc . Bo jak kiedyś wspomniał prof. Bralczyk jest różnica pomiędzy :
„zrobić komuś łaskę „ a zrobić komuś laskę „
Re: Czarny proch, marynarka i rewolucja techniczna
Nazwa „czajkiści „ prawdopodobnie pochodzi od „czajki” łodzi wiosłowo-żaglowej którą posługiwali się kozacy . Ale jak to kozacy z szaszkami ,pałaszami ,czy inną bronią ,preferowali jednak w swych działaniach stały ląd ,a owe „czajki” służyły im jedynie do transportu swych oddziałów ,siczy ,czy co tam mieli na wodach rzek ,i jezior . Głównymi szlakami wodnymi ,był DON, WOŁGA,DNIEPR ,czy wspomniany DUNAJ ,co ciekawe prawdopodobnie też zapędzali się w swych łupieżczych wyprawach nawet na WISŁĘ ,czy o zgrozo BUG .
Niestety jedynym znanym mi kozakiem jest Maksym Omejlanowicz wysłany przez swego batko Atamana Bajdę w roku pańskim 1559 w „pludrackie krainy” , który dotarł w swej misji szpiegowskiej do Gdańska ,a nawet do Bergen (Norwegia) ,gdzie był świadkiem likwidacji kantoru Hanzy przez panujących tam Duńczyków ,zwanych „lutrami „ ,ale to są zamierzchłe czasy .
Śmiem więc twierdzić iż „czajkiści „ mają głębsze korzenie ,sięgające nawet XVI w.
Zresztą te fakty historyczne są powszechnie znane …......
Fotek „czajek” kozackich nie będę publikował , gdyż w niezmierzonych zasobach internetów jest ich mnóstwo ….
Przyznam jednak iż temat jest bardzo interesujący , i na pewno będzie kontynuowany na tym forum , jednak rozwinięcie spraw bronioznawczych , w tym broni ręcznej CP tej formacji pozostawię, „Wyciorowi „.
Korzystając jednak z okazji ,odpowiem na pewne zarzuty jednego „łyczka „ ,hrabiego po kądzieli z „zielonego paśnika „ ,będę jednak delikatny …... , zapiecze i zaboli . Wiem ,wiem ,nie powinienem dosypywać żaru pod pupkę hrabiego , ale jestem zwolennikiem zasady „Si vis pacem , para bellum „ A i wbić szplię w ten nadęty balon megalomanii historyka-amatora i bronioznawcy ( nie przeczę ), nie omieszkam .
Hrabia z każdą swą wypowiedzią tonie ,a jak powszechnie wiadomo „Tonący i brzytwy się chwyta „ ,tak więc ja ARAB ,jako „prawilny chrześcijanin „ ( cholera co za ironia !!) , podam mu ostrze tej brzytwy , a i dorzucę gałązkę oliwną do płonącego pod nim stosu.
Na „zielonym paśniku , hrabia zarzucił mi brak spostrzegawczości , na tym „landszafcie „
-zgadzam się, jest to bandera włoska ( mylić się jest rzeczą ludzką ) ,ale czy aby owa scenka malarska nie pochodzi z albumu pt.„Rakouske Valecne Namornictvo „ 1848-1866 ? prawdopodobnie jedynego marynistycznego dzieła jaki jest w księgozbiorze hrabiego . Nie wiem jednak kto jest autorem tego bohomazu ,ale na pewno nie wisi on w w rozmiarze kilku m.2 w „Heeresgeschichtlichen Museum im Vien „ , a tym bardziej na pewno nie wisiał w chacie moich przodków za Bugiem . Dodam, iż żadne mi znane historyczne żródła , nic nie wspominają o tych dwóch marynarzach ,Chorwatów ,z pochodzenia którzy za ten wyczyn (zdobycie bandery włoskiej ) zostali odznaczeni …........
-A tu to co naprawdę wisi w Heeresgeschichtlichen Museum :
i kolejne
Obraz pt.” Seeschlacht bei Lissa 1866 „ autor Alexander Kircher 1918 r.
Warto się tam wybrać osobiście ,bo jest co oglądać .....
Po drugie :
cyt . „Arab coś nam tu bredzi o Czajkistach że jakoby ''wchodzili'' w skład Flottyli. „ …....
Łyczku ! sam w swej rozprawce na „forum paśnik „ o kar. „Św Agustina „ z 01-12-21, 03:57 PM ukułeś, być może na potrzeby pieńkowego marketingu , termin „morski Jeger ”. Kot Klakier w mej osobie ,(no cóż tajemnica się wydała ) wykazał jasno iż taki morski jeger nie miał racji bytu we flocie Austrii i innych flotach II-giej poł XIX w. , jednak nadal z uporem maniaka, hrabio po kądzieli ,żeglowałeś w kierunku mielizny …..... mimo ostrzeżeń .
Post z forum paśnik 21-12-21, 04:09 PM w tym temacie kar.” Św. Augustina” i pokrewnych kamerbuszów i kamerdynerów jasno tego dowodzi .
cyt. …...... „ Marynarka C.K dzieliła się na flotę morska oraz FLOTTYLE czyli ''mała marynarke'' rzeczną i przybrzeżną [dawni Czajkiści]...głownie operująca na rzece Dunaj , lagunach wokół Wenecji oraz jeziorze Garda w północnych Włoszech. „...... ( zachowana orginalna pisownia ) , TO TWOJE SŁOWA łyczku …...a teraz śmiesz twierdzić iż Arab bredzi.?!
Jakieś kłopoty z pamięcią ?......
Echh ….! marny z tego hrabiego po kądzieli jest szermierz ….........
Historia ma dużo wspólnego z matematyką , nie wystarczy się nauczyć dodawać i odejmować , trzeba jeszcze posiąść wiedzę dzielenia i mnożenia ,a i logika się przyda ….
Niestety jedynym znanym mi kozakiem jest Maksym Omejlanowicz wysłany przez swego batko Atamana Bajdę w roku pańskim 1559 w „pludrackie krainy” , który dotarł w swej misji szpiegowskiej do Gdańska ,a nawet do Bergen (Norwegia) ,gdzie był świadkiem likwidacji kantoru Hanzy przez panujących tam Duńczyków ,zwanych „lutrami „ ,ale to są zamierzchłe czasy .
Śmiem więc twierdzić iż „czajkiści „ mają głębsze korzenie ,sięgające nawet XVI w.
Zresztą te fakty historyczne są powszechnie znane …......
Fotek „czajek” kozackich nie będę publikował , gdyż w niezmierzonych zasobach internetów jest ich mnóstwo ….
Przyznam jednak iż temat jest bardzo interesujący , i na pewno będzie kontynuowany na tym forum , jednak rozwinięcie spraw bronioznawczych , w tym broni ręcznej CP tej formacji pozostawię, „Wyciorowi „.
Korzystając jednak z okazji ,odpowiem na pewne zarzuty jednego „łyczka „ ,hrabiego po kądzieli z „zielonego paśnika „ ,będę jednak delikatny …... , zapiecze i zaboli . Wiem ,wiem ,nie powinienem dosypywać żaru pod pupkę hrabiego , ale jestem zwolennikiem zasady „Si vis pacem , para bellum „ A i wbić szplię w ten nadęty balon megalomanii historyka-amatora i bronioznawcy ( nie przeczę ), nie omieszkam .
Hrabia z każdą swą wypowiedzią tonie ,a jak powszechnie wiadomo „Tonący i brzytwy się chwyta „ ,tak więc ja ARAB ,jako „prawilny chrześcijanin „ ( cholera co za ironia !!) , podam mu ostrze tej brzytwy , a i dorzucę gałązkę oliwną do płonącego pod nim stosu.
Na „zielonym paśniku , hrabia zarzucił mi brak spostrzegawczości , na tym „landszafcie „
-zgadzam się, jest to bandera włoska ( mylić się jest rzeczą ludzką ) ,ale czy aby owa scenka malarska nie pochodzi z albumu pt.„Rakouske Valecne Namornictvo „ 1848-1866 ? prawdopodobnie jedynego marynistycznego dzieła jaki jest w księgozbiorze hrabiego . Nie wiem jednak kto jest autorem tego bohomazu ,ale na pewno nie wisi on w w rozmiarze kilku m.2 w „Heeresgeschichtlichen Museum im Vien „ , a tym bardziej na pewno nie wisiał w chacie moich przodków za Bugiem . Dodam, iż żadne mi znane historyczne żródła , nic nie wspominają o tych dwóch marynarzach ,Chorwatów ,z pochodzenia którzy za ten wyczyn (zdobycie bandery włoskiej ) zostali odznaczeni …........
-A tu to co naprawdę wisi w Heeresgeschichtlichen Museum :
i kolejne
Obraz pt.” Seeschlacht bei Lissa 1866 „ autor Alexander Kircher 1918 r.
Warto się tam wybrać osobiście ,bo jest co oglądać .....
Po drugie :
cyt . „Arab coś nam tu bredzi o Czajkistach że jakoby ''wchodzili'' w skład Flottyli. „ …....
Łyczku ! sam w swej rozprawce na „forum paśnik „ o kar. „Św Agustina „ z 01-12-21, 03:57 PM ukułeś, być może na potrzeby pieńkowego marketingu , termin „morski Jeger ”. Kot Klakier w mej osobie ,(no cóż tajemnica się wydała ) wykazał jasno iż taki morski jeger nie miał racji bytu we flocie Austrii i innych flotach II-giej poł XIX w. , jednak nadal z uporem maniaka, hrabio po kądzieli ,żeglowałeś w kierunku mielizny …..... mimo ostrzeżeń .
Post z forum paśnik 21-12-21, 04:09 PM w tym temacie kar.” Św. Augustina” i pokrewnych kamerbuszów i kamerdynerów jasno tego dowodzi .
cyt. …...... „ Marynarka C.K dzieliła się na flotę morska oraz FLOTTYLE czyli ''mała marynarke'' rzeczną i przybrzeżną [dawni Czajkiści]...głownie operująca na rzece Dunaj , lagunach wokół Wenecji oraz jeziorze Garda w północnych Włoszech. „...... ( zachowana orginalna pisownia ) , TO TWOJE SŁOWA łyczku …...a teraz śmiesz twierdzić iż Arab bredzi.?!
Jakieś kłopoty z pamięcią ?......
Echh ….! marny z tego hrabiego po kądzieli jest szermierz ….........
Historia ma dużo wspólnego z matematyką , nie wystarczy się nauczyć dodawać i odejmować , trzeba jeszcze posiąść wiedzę dzielenia i mnożenia ,a i logika się przyda ….
-
- VIP
- Posty: 2133
- Rejestracja: pt 14.kwie.2017 - 14:45
- Lokalizacja: Okolice Katowic
- Moja broń: CP i ostry jęzor
Re: Czarny proch, marynarka i rewolucja techniczna
Jak najbardziej. To w wielkim stopniu zasługa Eduarda Totleben (alternatywnie: Todleben) - łotewskiego Niemca w carskiej służbie i świetnego oficera. Kompetentnie kierował rozbudową fortyfikacji Sewastopola i ich obroną. Pozostawił też bardzo obszerny i obiektywny opis działań na Krymie, napisany z iście pruską precyzją i drobiazgowością (Описание обороны г. Севастополя). Warto go przeczytać choćby po to aby dowiedzieć się co (i dlaczego) przemilczeli Anglicy.
O strzelcach na pokładach baterii wspomina kilka źródeł. Napisano że strzelali z dobrym skutkiem, cokolwiek miałoby to znaczyć. Zakotwiczone baterie stanowiły stabilną platformę. Dystans był stały, na pokładzie lunet nie brakowało, można się było dokładnie wstrzelać. Bombardowanie trwało ~3 godziny. Działa strzelały do fortu jako do kamiennego muru, nadlatujące kule dużego kalibru można było nawet zobaczyć. Pociski karabinowe były dużo celniejsze i wymierzone w pozycje dział, złowrogo świszczały ale pozostawały niewidoczne. Strzelcy nie musieli się śpieszyć i mogli starannie celować. Załóżmy że każdy oddał ~50 strzałów, łącznie ~6000. Niechby tylko co 100 kula trafiła a co 10 przeleciała tak blisko któregoś Rosjanina aby zepsuć mu humor. To już byłby świetny efekt, mocno demoralizujący obrońców.
Cóż, trudno się nie uśmiechnąć. To jakby analizować bitwę pod Grunwaldem na podstawie obrazu Matejki. Batalistyka i prawda historyczna przeważnie nie mają wiele wspólnego.
I przede wszystkim z Włochów! Skąd wzięła się habsburska flota pełnomorska? Jej historia zaczyna się w zasadzie w roku 1814. O wcześniejszych, sporadycznych i dość nieudolnych usiłowaniach szkoda wspominać [*3]. Austriacy dostali flotę razem z Wenecją po upadku Napoleona [*7]. Nazwano ją marynarką austriacko-wenecką (österreichisch-venetianische Kriegs-Marine). Marynarze i oficerowie pochodzili z Wenecji, mówili po włosku, morskie i wojenne tradycje oraz zwyczaje były weneckie, itd. Uważani za intruzów Austriacy z braku własnej kompetencji morskiej byli zdani na Włochów. W następnych latach flota ulegała stopniowej degradacji i korupcji, czemu nie zdołały zapobiec kolejne reorganizacje. Załogi tak kochały cesarza Franciszka Józefa że jak tylko w roku 1848 w Wenecji wybuchło powstanie od razu się zbuntowały i w dużej części przeszły na stronę insurgentów.
Po stłumieniu powstania eliminowano z załóg Włochów i germanizowano flotę, co stopniowo podniosło jej wartość bojową. Ponieważ brakowało marynarzy, początkowo musiano uzupełnić załogi czajkistami i graniczarskimi piechurami. Ci ostatni byli kompletnym nieporozumieniem. Z powodu braku fachowego personelu wartość bojowa cesarskiej floty była nikła. Dopiero w roku 1860 brat cesarza, arcyksiążę Ferdynand Max zabrał się energicznie za sanację marynarki. Rozpoczęto modernizację starych okrętów, położono stępkę pod kilka nowych pancerników. W roku 1861 zwodowano SMS Salamander, wkrótce po nim Drache, Prinz Eugen, Kaiser Max i Don Juan d’Austria. Wszystkie będą walczyć pod Lissą. Fregata pancerna SMS Drache: typowy przedstawiciel swego gatunku, ok. roku 1866:
Dokładnie tak. W międzyczasie Ferdynand został cesarzem Meksyku. Do czasu egzekucji wykazał tam nie mniejszą indolencję wojskowo-dyplomatyczną niż starszy braciszek (geny?). Rozpoczęta reforma floty zaowocowała jednak w roku 1866. Bitwa pod Lissą to apogeum habsburskiej marynarki. Była jedyną większą bitwą wygrana w jej historii ale - jak chce ironia losu - bez żadnego wpływu na wynik wojny, rozstrzygniętej pod Sadową. Włochy, nawet przegrywając na lądzie i morzu, wypełniły swą rolę, odciągając na południe część cesarskich wojsk. Po roku 1866 utrata Wenecji znacznie pogorszyła warunki działania habsburskiej floty.
Jegrzy morscy? Kompletna głupota! W epoce nikt tego terminu nie używał. Istniała natomiast podporządkowana marynarce piechota morska, której znaczenie ewoluowało wraz z taktyką wojny morskiej. W epoce flot żaglowych zatopienie wrogiego okrętu samym ogniem artyleryjskim było bardzo trudne. Ostatnią wielką bitwę żaglowców stoczono w roku 1827. Epokowe źródło pisze: [*1]
W bitwie pod Navarino, toczonej na kotwicy na spokojnej wodzie i z niezwykle krótkiego dystansu, sam tylko 74-działowy brytyjski okręt liniowy Albion wystrzelił 52 tony pocisków, co odpowiada 98 salwom burtowym albo prawie 4000 kulom armatnim, a mimo to nie zatopił żadnego okrętu. W tej samej akcji brytyjski okręt liniowy Genoa (też 74 działa) stał przez 3 i pół godziny burtą zwróconą do przeciwnika w odległości tak małej że były widoczne białka w oczach Turków. Wystrzelał 7000 funtów prochu (~3.2 t) z odpowiednią proporcją pocisków, i nie zatopił ani nie zniszczył swego przeciwnika.
Kule wbijały się w grube drewniane burty, ale nie mogąc ich spenetrować czyniły tylko ograniczone szkody. Wobec małej skuteczności artylerii podstawową taktyką był abordaż. Po wstępnym obezwładnieniu okrętu przeciwnika i demoralizacji jego załogi ogniem, dążono do zdobycia go w walce wręcz. Było to zadaniem piechoty morskiej, wspomaganej przez resztę załogi. Pokładowy oddział piechoty morskiej był najbardziej zdyscyplinowanym, wyszkolonym i zwartym elementem, na który kapitan mógł w takiej akcji liczyć. Piechota morska brała udział w desantach, przeważnie o lokalnym celu jak likwidacja brzegowych placówek wroga albo wyrządzenie innych szkód. Dodatkową i bardzo ważną funkcją było trzymanie w ryzach załogi, często pochodzącej z branki i skłonnej do buntów. Natomiast w czasie walki artyleryjskiej piechurzy pomagali obsługom dział. W abordażu albo w obronie przed nim uczestniczyła nie tylko piechota ale i reszta załogi. Na ten wypadek wożono zapas broni ręcznej, tyle że trzymano ją w zamknięciu pod czujną strażą piechoty morskiej ...
W roku 1822 francuski generał Paixhans wymyślił działo morskie strzelające eksplodującymi granatami, co zwiastowało koniec ery drewnianych żaglowców [*2]. Oto schemat morskiego działa Pasjansa kalibru 150 mm i jego amunicji:
"Bombowe" działo Paixhansa miało podkalibrową komorę prochową. Pocisk spoczywał na sabocie, który zapobiegał jego obróceniu się w lufie podczas wystrzału. Lont czasowego zapalnika jeszcze w lufie był podpalany gazami prochowymi. Ładunek miotający znajdował się w pojemniku dopasowanym kształtem do komory działa i przytwierdzonym z tyłu sabotu:
Lawetę ciężkiego działa często ustawiano na pochylni, aby ograniczyć długość odrzutu:
Działo Paixhansa strzelało wprawdzie dalej pociskami kulistymi, ale te były wypełnione prochem i miały zapalnik z opóźnionym działaniem. Kiedy po wbiciu się w burtę granat eksplodował, wyrywał sporą dziurę, mógł też podpalić znajdujący się w pobliżu proch czy inne łatwopalne substancje. Już na początku wojny krymskiej, pod Synopą, Rosjanie zniszczyli gratami Paixhansa turecką flotę. Później granaty sewastopolskich baterii nadbrzeżnych wyrządziły znaczne szkody flocie sprzymierzonych. Ogień morskiej artylerii nabrał skuteczności i wymusił korektę taktyki. Kolejną zmianę przyniósł napęd parowy. Eksplodujące kule drastycznie obniżyły wartość bojową drewnianych żaglowców a napęd parowy utrudnił abordaż. Później, gdy okręty opancerzono, efektywność artylerii znowu osłabła. Jako antidotum wskrzeszono taran, znany z epoki wiosłowych galer.
Manewrowość okrętów żaglowych była ograniczona co pozwalało podejść do wroga burta w burtę i zaatakować jego pokład na szerokim froncie. Natomiast parowiec ze sprawnym sterem i napędem był w stanie łatwo się uchylić. Ograniczyło to możliwość abordażu ale jej nie wyeliminowało. W razie pomyślnego taranowania obawiano się że załoga staranowanego okrętu może zaatakować napastnika, przedostając się na jego dziób, uwięziony w burcie ofiary. Abstrakcja? Bynajmniej. W roku 1879 coś takiego się zdarzyło w bitwie między małym peruwiańskim pancernikiem Huascar a chilijską korwetą Esmeralda [*8]. Oto wizja artysty, oparta na relacjach świadków:
Szczegóły można znaleźć np. tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Iquique
Poza Lissą była to jedyna bitwa, w której większy okręt wojenny został zatopiony taranem, i to dopiero w trzeciej próbie.
Tak, masz rację, taranowanie okazało się ślepym zaułkiem taktyki morskiej. Pod Lissą obydwie strony podjęły mnóstwo prób taranowania. Efekt przyniosła tylko jedna - z ofiarą pozbawioną sterowności. Aby uderzenie tarana było skuteczne, musiało nastąpić pod stosunkowo dużym kątem. W przeciwnym razie taran ześlizgiwał się po burcie ofiary, nie dziurawiąc jej. Oto sylwetka i szczegółowy profil ostrogi fregaty pancernej Ferdinand Max - pogromcy Re d'Italia [*5]. Taran wniknął 2 metry w głąb swojej ofiary:
Można by sądzić że pierwszy atak Austriaków, prowadzony prostopadle do liniowego szyku eskadry włoskiej, stwarzał idealne warunki do taranowania. Mimo to zakończył się fiaskiem:
Jedyny w pełni skuteczny atak taranem powiódł się dopiero później, w warunkach zupełnego zamieszania, ograniczonej widoczności i na niesterownego przeciwnika, bez możliwości wykonania uniku.
Chaotyczny przebieg bitwy, toczonej na małych dystansach, powodował że okręty niejednokrotnie wręcz ocierały się o siebie. Pod Lissą w każdej ze flot zaszła co najmniej jedna sytuacja gdy o włos nie dziabnięto taranem własnego okrętu. Ponure proroctwo, bo taran miał przynieść straty głównie własnym flotom. W wypadkach ofiarą dziobowej ostrogi padły 3 duże pancerniki (2 brytyjskie, 1 niemiecki) i pasażerski liniowiec, o mniejszych jednostkach nie wspominając. Szczególnie żenująca była utrata brytyjskiego flagowca HMS Victoria w roku 1893. Zawiniła arogancja admirała Tryona:
Wraz z wenecką flotą Austriacy oddziedziczyli piechotę morską w sile batalionu (~1150 ludzi.). Piechur morski z roku 1840:
Batalion morski w roku 1848 także się zbuntował i został rozwiązany. Dlatego po roku 1848 okrętowano na większych okrętach po prostu oddziałki grani czarów. Dopiero w roku 1849 batalion odtworzono, tym razem bez udziału Włochów. W roku 1852 został on przeformowany w pułk piechoty morskiej (Marine-Infanterie-Regiment), początkowo w składzie 2 czterokompanijnych batalionów. Jego głównym zadaniem była wówczas służba wartownicza i garnizonowa, m.in. w arsenałach artyleryjskich floty w Wenecji i w Pula. W razie potrzeby przydzielano oddziałki na większe okręty. Pułk stacjonował w Pula i od roku 1859 składał się ze sztabu i 3 batalionów po 4 kompanie (5 kompanii w Wenecji, 3 w Pula i 4 na wyspie Lissa).
Podobnie jak piechota wojsk lądowych, austriacka piechota morska miała organizację trojszeregową i była uzbrojona w broń strzelecką wojsk lądowych, ewentualnie z pewnymi modyfikacjami. Od roku 1852 pierwsze dwa szeregi miały Extracorpsgewehr M.1844 (przerobiony na kapiszonowy) z czterograniastym bagnetem, trzeci szereg - Kammerbüchse M.1849 (nazywne tam Bordgewehr). Od roku 1856 ich uzbrojenie i wyposażenie zbliżyło się do batalionów jegerskich. Chociaż zadania i i sposób działania morskiej piechoty były inne niż jegrów, to jednak była to także formacja typu "lekkiego". Dwa pierwsze szeregi otrzymały zwykłe sztucery Lorenza, trzeci szereg i podoficerowie - Dornstutzen. Aby dyndający na bandolierze pobojczyk sztucera nie przeszkadzał przy obsłudze armat ani przy wsiadaniu do łodzi, w wersji morskiej umieszczono go pod lufą, jak w broni piechoty. Piechur morski z roku 1856 (po lewej), obok niego para morskich artylerzystów:
Dla reszty załogi przewidziano uzbrojenie w proporcji: 2/3 broni dlugiej (np. Extracorpsgewehr albo tromblon), 1/3 - pistolety jednostrzałowe. Te ostatnie zastępowano później sukcesywnie rewolwerami, najpierw systemu Colt, później Gasser. Oficerowie chętnie nabywali rewolwery prywatnie, zwykle Colty, często w licencyjnym wariancie firmy Ganahl z Inssbrucka.
Austriacka piechota morska, podobnie jak marynarka podlegała ciągłym reorganizacjom i często zmieniała umundurowanie. Jak w reszcie sił zbrojnych dawał o sobie znać austriacki autorytaryzm, bałagan i dziadostwo. W wojnie sardyńskiej (1859 r.) piechota morska nie odegrała żadnej roli. Po roku 1860 znowu czekały ją liczne modyfikacje umundurowania i zmiany organizacyjne. Przed wojną 1866 r. 3 bataliony po 3 kompanie przekształcono w 2 bataliony po 6 kompanii.
W wojnie roku 1866 jeden batalion stanowił załogę wyspy Lissa, której - jak twierdzi austriacka literatura - bohatersko bronił. Na czym to bohaterstwo miało polegać nie bardzo wiadomo, skoro do walk z desantem nie doszło a straty batalionu (~1200 ludzi) zamknęły się szokującą liczbą 2 rannych. Byli to zapewne ludzie z grupy ok. 200 piechurów przydzielonych do obsługi baterii nadbrzeżnych. Pozostały batalion wydzielił grupy zaokrętowane na większych okrętach i te znalazły się w ogniu walki, poniosły też pewne straty w zabitych i rannych.
Czy piechurzy morscy strzelali z pokładu czy marsów do jednostek wroga? Wyposażony w pełne ożaglowanie SMS Kaiser ewentualnie mógł mieć jakiś strzelców na marsach. Jednakże strzelanie w ruchu i z dystansu do wrogiego parowca z załogą ukrytą pod pokładem jest średnio sensowne. Dopóki walka szla na dystans, piechurzy mieli lepsze zajęcie, w większości wspomagając obsługę dział. Jednak z możliwością abordażu stale się liczono. Nie tylko piechota morska ale i reszta załogi (przynajmniej pokładowej) była przydzielona do grup abordażowych. Gromadzono je na pokładzie tylko w razie realnej potrzeby, np. wobec możliwości taranowania. Wiadomo na przykład że w obliczu nieuchronnego taranowania zarówno na pokład Ferdinanda Max jak Re 'd Italia wywołano oddziały abordażowe [*5]:
W bitwie wielokrotnie zdarzało się że gdy okręty zbliżały się do siebie i oczekiwano zderzenia, to zwoływano na pokład grupy abordażowe.
Jeżeli nawet obecnie, dopóki okręt ma zdolność ruchu, wydaje się niemożliwe opanowanie wrogiej jednostki abordażem, to podobne środki ostrożności zasługują na uwagę. Może się np. zdarzyć, że taranujący okręt nie zdoła się wystarczająco szybko uwolnić od swej ofiary, a załoga tej ostaniej spróbuje abordażu. Gdyby wymierzony w Re d'Italia cios Ferdinanda Max nie okazał się tak niszczący i gdyby nie był on w stanie się tak szybko wycofać, to Włosi z pewnością podjęliby taką próbę.
Uderzenie tarana wstrząsnęło i zakołysało Re d'Italia, niwecząc możliwość abordażu, jednak Włosi otwarli ogień z broni ręcznej. Skutek był niewielki ale przynajmniej uratowano honor włoskiej marynarki.
W sytuacji gdy okręty często zbliżały się do siebie a nawet wręcz ocierały, dochodziło do wymiany ognia z broni ręcznej [*5]:
W walce okrętów ogień karabinowy okazał się zauważalnym czynnikiem. Był przyczyną zranienia wielu ludzi.
U Austriaków wiadomo o jednym zabitym z broni ręcznej. Chorąży Proch, obserwator na marsie liniowca Kaiser, był wystawiony na cel jak przysłowiowa kaczka. Jednak ogólny wpływ broni strzeleckiej na wynik bitwy był żaden. Strzelaniny stanowiły efekt uboczny. Jeżeli na niezbyt odległych pokładach zgromadziły się gromady uzbrojonych i nieżyczliwych sobie ludzi, było naturalne że zaczną się ostrzeliwać. Gdy groźba abordażu znikała, opuszczali pokład i wracali do właściwych zadań: obsługi dział, naprawy uszkodzeń, noszenia amunicji, itd. Był to ostatni przypadek gdy użycie broni strzeleckiej w większej bitwie morskiej zasłużyło na jakąś wzmiankę.
Wnętrze pancernika oferowało względne bezpieczeństwo. Ryzykowny był pobyt na pokładzie, gdzie głównym zagrożeniem był ogień artyleryjski. Jedynym zabitym na flagowcu Ferdinand Max był szeregowy piechoty morskiej, niejaki Kanczuk. Po alarmie abordażowym wywołani na pokład piechurzy wracali na swoje stanowiska bojowe przy działach. Chowając bagnet do pochwy Kanczuk zamarudził i w tym momencie rozszarpał go odłamek eksplodującego opodal granatu [*6].
Na koniec warto przyjrzeć się efektowi opancerzenie okrętów i jego wpływowi na (nie)efektywność artylerii. Weźmy listę strat floty austriackiej. Nikt nie utonął, wszystkie straty były od ognia. Na fioletowo podświetliłem pancerniki, na które przypadł główny ciężar zmagań:
Pierwsze dwie kolumny przedstawiają liczbę strzałów oddanych przez dany okręt i zainkasowanych trafień. Daje to zgrubne pojęcie o intensywności walki w której dana jednostka uczestniczyła. Z prawej straty łączne; czerwony: zabici, żółty: ciężko ranni, błękitny: lekko ranni. Cała flota straciła 38 zabitych i 138 rannych, z tego na pancernikach zaledwie 3 zabitych i 20 rannych. Sam jeden drewniany (nieopancerzony) okręt liniowy Kaiser stracił 24 zabitych i 75 rannych - wielokrotnie więcej niż cała eskadra pancerna. Oto SMS Kaiser przed bitwą
i po bitwie. Stanowił duży, łatwopalny, wrażliwy cel:
Kaiser miał 92 działa ale nawet te najcięższe, 60-funtowe, nie przebijały włoskiego pancerza. Ten typ okrętu nie miał już czego szukać w bitwie pancerników. Dla porównania: Włosi stracili na swoich pancernikach (nie licząc tych zatopionych) łącznie 5 zabitych i 39 rannych.
Wyścig działa z pancerzem dopiero się rozpoczął. Na razie górą był pancerz, co pokazała już wojna secesyjna. Kule z dział gładkolufowych z reguły nie były w stanie pancerza przebić, mogły go ewentualnie przełamać. Płyty pancerne spoczywały jednak przeważnie na drewnianym podkładzie,więc nawet wtedy szkody były ograniczone. Sytuację miały zmienić dopiero wydłużone pociski dział gwintowanych [*4]. Ich zdolność penetracji zależała w wysokim stopniu od prędkości, lecz czarny proch nie pozwalał uzyskać wysokiego V0. W przyszłości proch bezdymny znowu zmieni zasady gry.
----------------------------------
[*1] James Ward: Elementary Instruction in Naval Ordnance and Gunnery (1861)
[*2] Henri-Joseph Paixhans: Nouvelle force maritime et artillerie (1822)
[*3] Karl Gogg: Osterreichs Kriegsmarine 1848-1918 (1974)
[*4] William Greener: Gunnery in 1858 (1858)
[*5] Ferdinand Attlmayr: Der Krieg Oesterreichs in der Adria im Jahre 1866 (1896)
[*6] Josef Fleischer: Geschichte der k. k. Kriegsmarine während des Krieges im Jahre 1866 (1906)
[*7] Geschichte der k.(u)k. Marine. Oesterreich als Seemacht von 1382 bis 1918 (2001)
[*8] Владислав Гончаров: Монитор "Уаскар": Легендарный броненосец-рейдер (2001)
-
- Posty: 12
- Rejestracja: wt 04.lut.2014 - 10:48
- Lokalizacja: Bielsko-Biała
- Moja broń:
Re: Czarny proch, marynarka i rewolucja techniczna
@Wycior, @Arab
Panowie, bardzo interesujące wpisy. Dziękuję.
Panowie, bardzo interesujące wpisy. Dziękuję.